Niedawno byłem w pewnej bałkańskiej restauracji w Warszawie. Pokaźnych rozmiarów kartka na drzwiach wejściowych głosiła, że „z powodu kryzysu finansowego w Bułgarii płatność jest możliwa wyłącznie gotówką".
Tak naprawdę chodziło o zainteresowanie lokalem przechodniów. Jego właściciel – z pochodzenia Bułgar – sprawę wyjaśnia bez ogródek: w jego kraju prawie nikt nie płaci kartą, bo wirtualne pieniądze to żadne pieniądze. Liczy się tylko to, co masz realnie w portfelu.
Nie sposób odmówić Bułgarom racji w kwestii kontrolowania swoich wydatków. Nie od dziś wiadomo, że pojawia się tu istotny aspekt psychologiczny. Osoby płacące kartą bardzo często podejmują decyzje o zakupie pod wpływem impulsu. Kupują więcej i częściej niż ci, którzy płacą gotówką. Bo ubytek pieniądza wirtualnego wydaje się mniej dotkliwy.
Pół biedy, kiedy jest to pieniądz już przez nas zarobiony. Problem pojawia się wtedy, gdy lekką ręką obciążamy nasze karty kredytowe czy bierzemy bez głębszego zastanowienia kolejną pożyczkę. Banki bez cienia zażenowania wykorzystują ludzką chęć wydawania pieniędzy na przyjemności. Wystarczy przyjrzeć się bliżej hasłom reklamowym towarzyszącym kartom kredytowym i pożyczkom w kilku instytucjach: „Kupujesz teraz, płacisz później", „Szybka gotówka na dowolny cel", „Nie zwlekaj, gotówka czeka", „Pożyczka na spłatę innych pożyczek" czy „Planujesz wyjazd i zimowe szaleństwa z dala od codziennych problemów i obowiązków? Mamy dla Ciebie specjalną ofertę kredytu gotówkowego!".
Oczywiście, banki nie są instytucjami charytatywnymi. Jednak tak skonstruowane oferty sprawiają, że klienci żyją w przekonaniu, że kredyt czy pożyczka to w zasadzie coś bardzo przyjemnego. Pieniądze można wydać od ręki, spłata jest odroczona w czasie, jednym słowem – sielanka. Mając w wyobraźni przytoczone powyżej „szaleństwa z dala od codziennych problemów i obowiązków", mało kto będzie się przejmował tym, z czego spłaci swój kredyt. I czy pożyczane pieniądze są mu naprawdę potrzebne.