Przykład jednego z moich znajomych pokazuje, że nie jest to proste.
Znajomy trzyma się z dala od giełdy. Nie inwestował także w fundusze. Dla banku jest niezłym klientem, który nie produkuje złych kredytów, a te, które ma – a ma ich, jak twierdzi, nie za wiele – obsługuje regularnie. Ma też depozyty.
Znajomy ostatnie obniżki stóp procentowych w NBP dostrzegł w płynących z banku informacjach o zmniejszaniu oprocentowania depozytów. A że banki ochoczo tną oprocentowanie, znajomy zaczął się zastanawiać, czy na pewno dobrze robi, mając lokaty. Doszedł do wniosku, że powinien zainwestować w jakiś bezpieczny, nastawiony na ochronę kapitału fundusz. W ten sposób odkrył fundusze rynku pieniężnego.
Jak pisałem, znajomy jest tradycjonalistą. Udał się więc do marmurowego oddziału swego banku, by załatwić sprawę. Sprzedawca wyraźnie zamierzał przekonać go do zakupu zupełnie innego produktu. Czas upływał, a on coraz bardziej chciał stamtąd uciec. Wreszcie sprzedawca się poddał i już prawie doszło do transakcji, gdy okazało się, że za zakup jednostek funduszu pieniężnego znajdującego się w ofercie w banku trzeba zapłacić prowizję. Tu w głowie znajomego zapaliła się czerwona żarówka. Z transakcji zrezygnował i zadzwonił do mnie z pytaniem, czy w funduszach pieniężnych płaci się prowizje, kupując jednostki. Gdy usłyszał, że są takie, które takich opłat nie pobierają, zajął się wyborem funduszu.
Wybrawszy, odwiedził oddział banku, który ma ów fundusz w ofercie, by dokonać pierwszej, stosunkowo niewielkiej transakcji. Jakież było jego zdziwienie, gdy od sprzedawcy dowiedział się, że aby kupić jednostki, musi w banku założyć rachunek osobisty. W okolicy były jeszcze dwa oddziały innych banków sprzedających ów fundusz, więc sprawdził, czy tam się uda. W pierwszym także okazało się, że potrzebny jest rachunek, a w drugim, że obsługa nie ma dostępu do systemu.