Marcussen: Nie trzeba wybierać między demokracją a strefą euro

Powrót do własnych walut nie zwolniłby krajów z południa strefy euro z bolesnych reform strukturalnych – mówi Grzegorzowi Siemionczykowi główna ekonomistka banku Societé Generale CIB Michala Marcussen

Publikacja: 26.06.2013 00:24

Marcussen: Nie trzeba wybierać między demokracją a strefą euro

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Rz: Roczna inflacja w krajach OECD spadła w maju do zaledwie 1,3 proc. To najmniej od jesieni 2009 r., gdy globalna gospodarka była w recesji. Dlaczego przestrogi, że niekonwencjonalna polityka pieniężna doprowadzi do skoku inflacji, okazały się jak dotąd tak chybione?

To zagrożenie jeszcze nie przeminęło. Jeśli banki centralne nie wycofają się w porę z niekonwencjonalnej polityki pieniężnej, wzrost cen może przyspieszyć. Jak dotąd nie stało się tak, bo programy typu ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (QE) nie przełożyły się w dużym stopniu na wzrost podaży kredytu. Pewnym wyjątkiem jest tu Wielka Brytania, gdzie osłabienie funta mocno podbiło inflację. Można się tylko spierać, w jakiej mierze deprecjacja funta jest skutkiem QE, a w jakiej innych czynników.

Najwyraźniej jednak przez to, że QE na razie nie miało poważnych skutków ubocznych, za to miało pozytywny wpływ na rynki, inwestorzy się od tego programu uzależnili...

Rzeczywiście, inwestorzy chcieliby zjeść ciastko i mieć ciastko. Z jednej liczą na to, że banki centralne będą kontynuowały QE w nieskończoność, a z drugiej, że gospodarka światowa przyspieszy, nie powodując wzrostu inflacji. Ten scenariusz oczywiście jest nieprawdopodobny. W pewnym momencie banki centralne będą musiały QE przerwać. Przewodniczący Rezerwy Federalnej Ben Bernanke już próbuje oswoić inwestorów z tą myślą.

A może, jak sugerowali m.in. Olivier Blanchard i Kenneth Rogoff,  banki centralne powinny przejściowo podbić inflację nieco powyżej obecnych celów?

Stopa inflacji to nie jest zwykły instrument prowadzenia polityki gospodarczej. Być może byłoby idealnie, gdyby inflacja wynosiła 4 proc., a nie 2 proc., ale inflację bardzo trudno jest kontrolować, bo w dużej mierze zależy ona od oczekiwań firm i konsumentów. Wyższa inflacja pomogłaby finansom publicznym, tylko gdyby wpływy do budżetu rosły równie szybko co ceny, a wydatki rządu rosły wolniej. Ale wydatki idą przecież w tandemie z cenami.

Choć Fed szykuje się do zerwania z niekonwencjonalną polityką pieniężną, Bank Japonii (BoJ) dopiero co zabrał się do jej agresywnego luzowania. Jeśli okaże się, że to przynosi oczekiwane efekty, EBC pójdzie w jego ślady?

Nie sądzę. EBC nie może sobie pozwolić na to, co zrobiły Fed i BoJ, ponieważ nie wolno mu monetyzować długów. I jak dotąd tej linii nie przekroczył. To byłoby politycznie niemożliwe. Z perspektywy stabilnych państw eurolandu nie ma większego znaczenia, czy przejmą ryzyko zadłużonych państw za pośrednictwem bilansu EBC, euroobligacji czy Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego (ESM). A skoro nie ma ich zgody na powiększenie ESM, dlaczego miałaby być zgoda, by EBC skupował za dodrukowane pieniądze obligacje Włoch, Hiszpanii itd.?

Ale właśnie z tego powodu, że demokratycznie nie da się przyjąć pewnych sposobów na ratowanie strefy euro, pojawiają się głosy, że trzeba wybierać między demokracją w Europie a strefą euro.

Nie zgadzam się z takimi poglądami. Mieszkańcy państw strefy euro, gdyby ich o to spytać, raczej nie opowiedzieliby się za opuszczeniem eurolandu. Jeśli się nie mylę, to każda metoda na utrzymanie unii walutowej może być dyskutowana. Ale niektóre pomysły nie są dobre. Nie jest np. prawdą, że gdyby Niemcy zgodzili się więcej wydawać, a EBC działałby bardziej agresywnie, to kraje z południa strefy euro obyłyby się bez trudnych reform strukturalnych. A te reformy mogą być łatwiejsze do przeprowadzenia wewnątrz strefy euro niż poza nią. Gdyby politycy potrafili to dobrze wytłumaczyć wyborcom, nie prowokowaliby niechęci do Brukseli i Berlina.

Czyli większa integracja fiskalna, która oznaczałaby dziś większe wydatki publiczne w Niemczech, nie jest potrzebna?

Tego nie powiedziałam. Większa solidarność fiskalna byłaby o tyle korzystna, że pozwoliłaby nieco zwolnić z zaciskaniem pasa przez kraje z południa strefy euro. Bo gospodarka eurolandu jest znacznie bardziej, niż np. gospodarka USA, wrażliwa na cięcia wydatków publicznych i podwyżki podatków. Wynika to m.in. z tego, że Waszyngton szybciej uporał się z ustabilizowaniem sektora finansowego i że warunki kredytowe w całych USA są jednakowe, a w Europie nie. Inną kwestią jest, że są różne metody zaciskania pasa i nie wszystkie równie mocno uderzają w gospodarkę. Ale zadłużone kraje eurolandu jak dotąd nie najlepiej dobierały narzędzia walki z deficytem budżetowym.

Nie brakuje wpływowych ekonomistów, którzy wciąż namawiają zadłużone kraje eurolandu do powrotu do własnych walut, co ma być panaceum na ich bolączki. Robi to m.in. Paul Krugman...

Sądzę, że się myli. Mam wrażenie, że nie dostrzega kilku faktów. Zarówno Grecja, jak i Hiszpania i Portugalia dołączyły do UE, aby ustabilizować młode demokracje. Co by się stało, gdyby teraz zeszły z drogi integracji z Europą? Powrót do własnych walut nie zwolniłby tych państw z reform: usprawnienia zarządzania sektorem publicznym, usprawnienia poboru podatków, liberalizacji pewnych rynków, uelastycznienia rynku pracy...Lista jest długa. Nawet Niemcy potrzebują pewnych reform.

A czy zgadza się pani z tezą, że to Niemcy najbardziej zyskują na unii walutowej dzięki temu, że euro jest słabsze, niż byłaby marka?

Nie sądzę. Wiem, że brzmi to dziś ekscentrycznie, ale sądzę, że unia walutowa to był dobry projekt, który przyniósł korzyści każdemu uczestnikowi. Ogólnie integracja europejska ruszyła niedługo po II wojnie światowej i sprawiła, że Europa doświadczyła najdłuższego okresu pokoju w swojej historii. Dziś się o tym zapomina, bo wojna to już daleka przeszłość i nikt nie wierzy, że mogłaby się powtórzyć, natomiast wciąż słyszy się o problemach. Może w takich krajach jak Polska, która przystąpiła do UE relatywnie niedawno, korzyści z tego ruchu dostrzega się częściej.

Mówi pani o korzyściach z przynależności do UE, ale przecież ona może istnieć bez unii walutowej. Polska, gdyby miała wybór, powinna się wstrzymać z akcesją do strefy euro?

W tej chwili radziłabym Polsce pozostać przy własnej walucie, choćby po to, aby zobaczyć, jak będzie ewoluował układ instytucjonalny w strefie euro. Ale gdy ten układ już się wyłoni, Polska powinna wejść do strefy euro. Bo pozostanie poza nią zbyt długo może sprawić, że utracicie wpływy.

CV

Michala Marcussen od 2009 r. jest dyrektorem generalnym ds. analiz gospodarczych w pionie bankowości korporacyjnej i inwestycyjnej Société Générale. Z tą instytucją związana jest od 1996 r., wcześniej pracowała w Danske Banku. Jest certyfikowanym analitykiem finansowym (CFA).

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska