Na naszych oczach inflacja przemieniła się ze strasznej Hydry, której banki centralne musiały ucinać kolejne głowy, w zwierzę nieomal chronione, któremu próbuje się przywrócić jego naturalne środowisko. Banki centralne w różnych krajach starają się – na razie z marnym skutkiem – ożywiać akcję kredytową, by zwiększyła się podaż pieniądza i wielkość wydatków. Chronią w ten sposób usychającą w oczach inflację. Dbają, by nie przepoczwarzyła się w deflację – jej trudną do zwalczenia siostrzycę. Zadanie to bardzo trudne, gdy w rosnącej liczbie krajów problemem stała się chroniczna słabość popytu.
Ginący gatunek
W latach 70. ubiegłego wieku inflacja kwitła w sprzyjającym jej środowisku. Gdy w wyniku pierwszego kryzysu naftowego wzrosły silnie koszty utrzymania, związki zawodowe zażądały znacznych podwyżek wynagrodzeń, co rozkręciło spiralę wzrostu płac i cen. Związki zawodowe były wtedy jeszcze silne, ponieważ nawet w gospodarkach państw rozwiniętych wciąż dominowały tradycyjne branże przemysłu. A i zarządy firm nie broniły się przed podnoszeniem płac, ponieważ mogły podnieść ceny i uniknąć spadku zysków. Mogły tak postąpić, ponieważ konkurencja cenowa na globalnym rynku była jeszcze dość słaba, a banki centralne zwiększały podaż pieniądza po to właśnie, by zapobiec spadkowi zysków firm i wzrostowi bezrobocia. W takich warunkach spiralę wzrostu płac i cen nakręcały łatwo oczekiwania inflacyjne.
Był to jednak ostatni już okres, gdy inflacja mogła się rozwijać w sprzyjającym jej środowisku. Potem zmieniło się właściwie wszystko. Zmierzch tradycyjnych przemysłów osłabił związki zawodowe. Rosnąca siła globalnej konkurencji cenowej pozostawiała coraz mniej miejsca na podwyżki cen kompensujące firmom wzrost kosztów pracy. Te zresztą i tak stawały się coraz mniejszym zagrożeniem dla inflacji, ponieważ płace zaczęły rosnąć wolniej niż wydajność. Zmieniła się także polityka pieniężna banków centralnych. Po uzyskaniu niezależności nie zamierzały już podtrzymywać koniunktury kosztem tolerowania inflacji.
Potem pojawiły się globalne sieci produkcyjne, a wraz z nimi przenoszenie pracochłonnych faz produkcji za granicę. W krajach wysoko rozwiniętych relatywnie ubożała klasa średnia i następowało rozwarstwienie dochodów. Relatywnie słabł popyt. Jego chroniczna słabość pozwoliła deflacji skolonizować Japonię na wiele lat. Dzisiaj, po pięciu latach kryzysu w strefie euro, EBC przestał mówić, że nie boi się deflacji.
Pieniądze z helikoptera
Może się wydawać, że łatwo byłoby przywrócić inflacji jej naturalne środowisko, zwiększając podaż pieniądza i wielkość wydatków w gospodarce. W praktyce tak nie jest. Wbrew temu, co zewsząd słyszymy, banki centralne nie emitują pieniędzy. Mogą jedynie zwiększyć podaż płynnych rezerw w bankach komercyjnych, kupując od nich waluty i papiery wartościowe albo udzielając im pożyczek. Emisja pieniądza jest efektem akcji kredytowej banków komercyjnych. Te jednak są w strefie euro wciąż w trudnej sytuacji. Nadal brakuje im kapitałów. Akcja kredytowa i podaż pieniądza nieomal nie rosną.