Andrzej Wojtyna: Uważajmy! Nowy prezydent wskaże nowego prezesa NBP

Z formalnego punktu widzenia bezpośredni wpływ prezydenta RP na gospodarkę jest ograniczony i dlatego w kampanii wyborczej to jest niedoceniane. W rzeczywistości jednak ma on potężne narzędzia pośrednie, które mogą przynieść gospodarce korzyści, ale i straty.

Publikacja: 23.05.2025 05:04

Andrzej Wojtyna to polski ekonomista, profesor nauk ekonomicznych, były członek Rady Polityki Pienię

Andrzej Wojtyna to polski ekonomista, profesor nauk ekonomicznych, były członek Rady Polityki Pieniężnej.

Foto: Exclusive

Nadużywanie przez prezydenta prawa weta może spowolnić i osłabić restrukturyzację gospodarki konieczną dla zapewnienia bezpieczeństwa kraju. Co istotne, niewłaściwymi decyzjami personalnymi może on zachwiać zaufanie do trwałości i efektywnego działania instytucji gospodarki rynkowej. Podnosi to dodatkowo poziom niepewności, przyczyniając się do niestabilności makroekonomicznej i finansowej, co na dłuższą metę sprawi, że tempo wzrostu będzie niższe od potencjalnego.

Niezależny bank centralny jest kluczowym elementem struktury instytucjonalnej współczesnej gospodarki. Można optymistycznie założyć, że gdy prezydent Andrzej Duda wskazywał w 2016 r. prof. Adama Glapińskiego jako kandydata na prezesa NBP, to nie w pełni zdawał sobie sprawę, jak bardzo jego decyzja przyczyni się do upolitycznienia i erozji tej instytucji. Takiej wątpliwości prezydent nie powinien już mieć w 2022 r., kiedy zdecydował się przedłużyć urzędowanie prezesa na drugą kadencję.

Czytaj więcej

„The Economist”: Polska jest sercem Europy. Przez Nawrockiego może stracić wpływy

Wówczas było już jasne, że szybko rosnącemu upolitycznieniu NBP towarzyszy równie szybkie odchodzenie od tak ważnych w bankach centralnych wysokich merytorycznych standardów przygotowywania, a także komunikowania i uzasadniania podejmowania przez ich organy decyzji. Te niekorzystne procesy nasiliły się w drugiej kadencji prezesa Glapińskiego, kiedy mocno komplikująca się globalna sytuacja gospodarcza wymagała od niego koncentracji na bardziej wyrafinowanych, wieloaspektowych analizach i scenariuszach, a nie na umacnianiu własnej pozycji poprzez liczne zabiegi marketingowo-propagandowe.

Trudno jest oczywiście określić, czy w decyzjach podejmowanych w ostatnich latach przez organy NBP znaczenie niekompetencji i niskiego zaangażowania jest większe niż podatność na naciski i oczekiwania zewnętrzne. Nietrudno natomiast zauważyć, że w ostatnich kilku kwartałach udział tych czynników zwiększył się kosztem przesłanek merytorycznych.

Psychologiczny komfort RPP

Nie musi przy tym chodzić o uleganie bezpośrednim naciskom politycznym. Równie negatywny wpływ na jakość prowadzonej polityki może mieć dążenie większości członków RPP do zapewnienia sobie komfortu psychicznego poprzez wyjście naprzeciw dominującym „podskórnym” oczekiwaniom, nawet jeśli oznacza to odsunięcie w czasie powrotu do celu inflacyjnego. Takie dążenie stało się wyraźne w RPP na początku bieżącego roku. Na konferencji prasowej 6 lutego prezes NBP przedstawił opinię, że obecnie układ sił w RPP lepiej niż tradycyjny podział na jastrzębie i gołębie oddaje inna metafora: „kania łaknąca dżdżu”.

W decyzjach RPP i ich uzasadnianiu zamiast chłodnej, merytorycznej analizy zjawisk i tendencji pro- i antyinflacyjnych coraz większą rolę odgrywają czynniki psychologiczne – tzw. widzenie tunelowe połączone z myśleniem życzeniowym. Mówiąc najprościej, można tak intensywnie wypatrywać pewnych pożądanych symptomów, że złudzenie w końcu zaczyna być traktowane jako kluczowy element rzeczywistości.

W kolejnych miesiącach „łaknienie dżdżu” jeszcze bardziej się nasiliło, co postawiło prezesa NBP i Radę w bardzo trudnej sytuacji komunikacyjnej. Po niedawnej wolcie z grudnia 2024 r., kiedy nastąpiło nagłe przejście do jastrzębiej retoryki, konieczna stała się więc wolta odwrotna, w równym stopniu nieznajdująca przekonującego uzasadnienia w zmianie uwarunkowań ekonomicznych.

Co zaskakujące, skokowa zmiana nastroju objęła również Ludwika Koteckiego, znanego z wyważonych wypowiedzi, który trzymając się ornitologicznych metafor, zauważył, że „z jastrzębich jaj wykluły się gołębie”. W wywiadzie dla TOK FM bezpośrednio po kwietniowym posiedzeniu RPP mówił, że lutowe dane są dla Rady mocnym argumentem, żeby zmienić ton, przy czym wskazał jedynie na pewne spowolnienie tempa wzrostu wynagrodzeń i na „zaskakująco niską inflację”, chociaż była ona tylko nieznacznie niższa. Dzień wcześniej, na konferencji prasowej, prezes NBP mówił w podobnym tonie, że sytuacja radykalnie się zmieniła i że od kilku posiedzeń RPP czeka na takie dane. Jeśli tak, to nasuwa się pytanie, dlaczego nie obniżyła stóp na posiedzeniu, które odbyło się dwa dni wcześniej, mimo że dysponowała tym samym zestawem informacji?

Dwie wolty Rady

Sytuacja wygląda więc tak, że w ciągu kilku miesięcy RPP dokonała dwukrotnie wolty, dokładając się znacząco do i tak silnego wzrostu niepewności wynikającego z sytuacji geopolitycznej. Podobnie jak w przypadku wolty grudniowej, także w kwietniowej, usankcjonowanej obniżką stóp w maju, trudno znaleźć przekonujące wyjaśnienie w sferze zjawisk ekonomicznych. Prawdopodobnie zdecydowała kombinacja czynników politycznych i psychologicznych w połączeniu z mało profesjonalną oceną sytuacji gospodarczej i z pobłażliwym traktowaniem własnych obowiązków konstytucyjnych i ustawowych.

Spróbujmy przybliżyć rolę tych czynników, formułując dwie hipotezy:

1) Prezes NBP nie miał zamiaru robić wolty komunikacyjnej w kwietniu, a w ślad za tym obniżki stóp w maju, ale zorientował się, że nie ma wystarczającego poparcia;

2) W porozumieniu z własnym obozem politycznym i przy poparciu większości członków Rady prezes NBP dokonał reorientacji polityki pieniężnej, aby wesprzeć kandydata PiS na prezydenta przed wyborami.

Hipotezy te się wzajemnie nie wykluczają. Argumenty za pierwszą są wątłe, bo należałoby przyjąć, że prezes przedkłada spójność w czasie własnych ocen sytuacji ekonomicznej nad ryzyko przegrania głosowania. Trudno go raczej o to posądzać, biorąc pod uwagę wagę, jaką przywiązywał do budowy wizerunku „banku centralnego pod kierownictwem prof. Adama Glapińskiego”. Zdecydowanie bardziej wygodne dla niego było przyjęcie stanowiska wyczekującego. Gdy zorientował się, że większość Rady tak bardzo „łaknie dżdżu”, to prawdopodobnie przyłączył się do większości, ale próbował zachować pozory większej wstrzemięźliwości wobec obniżki stóp. Znalazło to wyraz w jego wypowiedziach na konferencjach prasowych w kwietniu i w maju, w których – wbrew podjętej decyzji o cięciu – argumenty za utrzymaniem stóp zostały mocniej wyeksponowane niż za ich obniżeniem.

Prezes zaznaczył przy tym w kwietniu: „jestem dobrym człowiekiem do bankowości centralnej, bo jestem konserwatywny”. Trudno uznać, że mogło mu chodzić o model prof. Kennetha Rogoffa, w którym konserwatyzm szefa banku centralnego jest definiowany jako większa waga przywiązywana przezeń do niskiej inflacji niż przez całe społeczeństwo.

Ile polityki w cięciu stóp procentowych?

Ważniejsza od wewnętrznej rozgrywki prezesa jest próba zrozumienia, czy „silne łaknienie dżdżu” przez większość Rady miało źródło w dążeniu do redukcji napięcia psychicznego, czy też kluczową rolę w decyzji o obniżce stóp należy przypisać uwarunkowaniom politycznym? Wiele przemawia za hipotezą nr 2, czyli za nadrzędną rolą motywów politycznych. Pod tym względem sytuacja jest podobna jak przy wolcie grudniowej: w obydwu przypadkach chodzi o to, by wspomóc w wyborach prezydenckich kandydata PiS.

Wygląda jednak na to, że na wiosnę nastąpiła radykalna zmiana taktyki. W grudniowej wolcie chodziło o to, żeby poprzez zaostrzenie antyinflacyjnej retoryki zaszkodzić kandydatowi (kandydatom) rządzącej koalicji i samemu rządowi. Dla prezesa NBP takie rozwiązanie nie bardzo miało jednak sens. Jeśli – jak uważam – jego rzeczywistym celem jest zapewnienie sobie władzy w NBP, a nie trwałe obniżenie inflacji, to bardziej racjonalnym rozwiązaniem jest poluzowanie polityki pieniężnej.

Po pierwsze, mimo „niezależnościowej” retoryki jego preferencje polityczne i związki z obozem PiS są dla większości wyborców oczywiste. Tak więc ulżenie kredytobiorcom przed wyborami pójdzie pośrednio na konto kandydata PiS, a prezes będzie gorąco zaprzeczał, by interes tej grupy mógł wpływać na decyzję RPP. Po drugie, dzięki obniżce stóp i przyjęciu bardziej pojednawczej wobec rządu retoryki powstaje wrażenie, że bank centralny jest skłonny wspomóc jego politykę w trudnej sytuacji budżetowej. Co istotne, prezes NBP ma prawo przypuszczać, że zmiana kursu w polityce pieniężnej osłabi determinację koalicji, aby postawić go przed Trybunałem Stanu.

Gdyby obecna RPP bardziej dbała o swoją antyinflacyjną i apolityczną reputację, to nie powinna decydować się na obniżkę stóp tuż przed wyborami. Gdyby wstrzymała się z decyzją o miesiąc, osiągnęłaby trzy cele: a) dałaby sygnał, że stara się osłabić podejrzenie o kierowanie się względami cyklu wyborczego; b) pokazałaby przekonująco, że napływające dane rzeczywiście świadczą o bardziej trwałym osłabieniu presji inflacyjnej; c) mogłaby bardziej realistycznie ocenić ryzyko globalnej wojny handlowej i związane z tym ryzyko stagflacji (w tym miejscu nie sposób nie wspomnieć o herezji ekonomicznej w ustach szefa NBP: „w stagnacji nie ma inflacji” – konferencja prasowa z 3 kwietnia).

Wszczęcie postępowania o postawienie prezesa Adama Glapińskiego przed Trybunałem Stanu w marcu ubiegłego roku nie skłoniło go dotąd do wyhamowania upolityczniania banku centralnego. Paradoksalnie kontynuacja tego procesu stała się nawet łatwiejsza, bo klimat niejawności wokół prac Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej wywoływał uspokajające poczucie, że nabrały one pożądanego tempa. Jak jednak wynika z wypowiedzi posła Ryszarda Petru w TOK FM (8 maja 2025 r.), Komisja dopiero zamierza zintensyfikować prace nad wnioskiem.

Trzy scenariusze dla prezesa NBP

Nie przesądzając o końcowym wniosku Komisji, można w kontekście obecnych wyborów wyróżnić następujące ogólne scenariusze:

1) Prezes NBP staje możliwie najszybciej przed Trybunałem Stanu. Ta opcja pomaga na nowo zdefiniować, także poprzez zmiany ustawowe, właściwe rozumienie zasady niezależności banku centralnego, zatrzymać jego dalsze upolitycznianie i erozję zasobu kompetencji.

2) Prezes NBP nie staje przed Trybunałem Stanu, ale parlament i NIK wzmacniają demokratyczny nadzór nad NBP. Dzięki temu zwiększa się prawdopodobieństwo, że przyszły prezydent wskaże bardziej kompetentnego i apolitycznego kandydata na prezesa NBP, niż dwukrotnie uczynił to Andrzej Duda.

3) Kontynuacja niekorzystnego status quo. Scenariusz ten jest zgodny z hipotezą prof. Leah Downey z Cambridge University, według której politycy często nie chcą brać odpowiedzialności za politykę pieniężną, a zasada niezależności banku centralnego jest dla nich wygodną zasłoną. Co istotne, ostateczna odpowiedzialność za jakość rozwiązań instytucjonalnych i tak spoczywa na władzy ustawodawczej.

Groźny mariaż

Wiele wskazuje na to, że wybór Karola Nawrockiego na prezydenta utrwaliłby znaną z ostatnich dziesięciu lat niebezpieczną dla gospodarki sekwencję zdarzeń, kiedy to prezydent bezrefleksyjnie wskazuje politycznego kandydata na prezesa NBP, który następnie rewanżuje się, wspierając kandydata na prezydenta z własnego obozu. Jeśli ten wygra, to znowu wskaże co najmniej tak samo upolitycznionego kandydata na szefa NBP.

Od wyborców zależy więc też, czy uda się przerwać błędne koło upolityczniania i obniżania kompetencji formalnie niezależnego banku centralnego. Ujmując to obrazowo, stawką w wyborach jest niedopuszczenie do groźnego mariażu, w którym prezes NBP siłę, bezpieczeństwo i perspektywy rozwojowe polskiej gospodarki upatruje w tonach złota w skarbcu, a kandydat na prezydenta z bliskiego mu obozu – w zasobach „czarnego złota”. Co najgorsze, obydwaj „siłę” tę próbują podpierać izolacjonistyczną, antyunijną retoryką. Gospodarka i społeczeństwo potrzebują postaci nie na wagę złota, lecz na miarę współczesnych wyzwań.

CV

Andrzej Wojtyna

Autor jest emerytowanym profesorem Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, był członkiem Rady Polityki Pieniężnej w latach 2004–2010.

Nadużywanie przez prezydenta prawa weta może spowolnić i osłabić restrukturyzację gospodarki konieczną dla zapewnienia bezpieczeństwa kraju. Co istotne, niewłaściwymi decyzjami personalnymi może on zachwiać zaufanie do trwałości i efektywnego działania instytucji gospodarki rynkowej. Podnosi to dodatkowo poziom niepewności, przyczyniając się do niestabilności makroekonomicznej i finansowej, co na dłuższą metę sprawi, że tempo wzrostu będzie niższe od potencjalnego.

Niezależny bank centralny jest kluczowym elementem struktury instytucjonalnej współczesnej gospodarki. Można optymistycznie założyć, że gdy prezydent Andrzej Duda wskazywał w 2016 r. prof. Adama Glapińskiego jako kandydata na prezesa NBP, to nie w pełni zdawał sobie sprawę, jak bardzo jego decyzja przyczyni się do upolitycznienia i erozji tej instytucji. Takiej wątpliwości prezydent nie powinien już mieć w 2022 r., kiedy zdecydował się przedłużyć urzędowanie prezesa na drugą kadencję.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Mikołaj Fidziński: Platformo, chwalić też się trzeba umieć
Opinie Ekonomiczne
Dan Jørgensen: Koniec z energetycznym szantażem Rosji
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Jak zostać prezydentem
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Koniec bajek. Dług zaczyna nam ciążyć
Opinie Ekonomiczne
Maciej Miłosz: Bunkrów nie ma, ale też jest...