Od znajomych wiem, że wielu z nich też ma wtedy moment patriotycznej dumy. Takich chwil jest w ostatnich latach coraz więcej, choć nadal niewiele jak na ogłaszane zwykle w pierwszym kwartale kolejne sukcesy polskiego eksportu.
Wprawdzie w wielu branżach – na czele z żywnościową – należymy do czołowych producentów w Europie i systematycznie zwiększamy sprzedaż za granicę, ale wielu końcowych odbiorców nie ma o tym pojęcia. Ba, nierzadko myślą, że kupują niemieckie meble, francuskie kosmetyki czy włoską jagnięcinę. Nie wiedzą też często, że mają w domu polskie drzwi, zaś na świat patrzą przez polskie okna, z których znaczna część trafia za granicę jako anonimowy produkt konkurujący o klienta najniższą ceną. Taka strategia ogranicza marże i konkurencyjność, bo na globalnym rynku szybko znajdzie się rywal, który będzie gotów sprzedać swoje produkty jeszcze taniej.
W ostatnich latach widać tu jednak pozytywną zmianę – przybywa firm, które zamiast najniższej ceny starają się zdobywać klientów wysoką jakością i marką. Tak robi coraz więcej krajowych producentów kosmetyków, na czele z Inglotem otwierającym za granicą firmowe salony. Jeden z czołowych eksporterów okien Drutex zapewnia, że całość zagranicznej sprzedaży firmuje własnym brandem i że nawet profile okienne (które sam produkuje) okleja firmowym nadrukiem. Podobną strategię ma też Oknoplast czy Fakro.
Warto, by rząd wspierał ich w tych wysiłkach, co od kilku lat robi zresztą m.in. w ramach branżowych programów promocji kilkunastu wybranych branż eksportowych. Niektóre firmy obawiały się, że projekt padnie ofiarą politycznych rozgrywek po zmianie władzy. Jednak się utrzymał, a nawet został rozbudowany. Jest więc szansa, że za kilka lat nie tylko częściej będziemy mogli znaleźć polskie marki za granicą, ale też więcej zarabiać w rodzimych firmach, na co pozwolą wyższe eksportowe marże.