Z historii wiadomo, że co jakiś czas w każdej branży nadchodzi okres, gdy z góry sypie się przysłowiowa manna. Wiele wskazuje na to, że taki okres przeżywa teraz w Polsce turystyka.
Pierwszy wysyp manny miała w tym roku, gdy niespokojna sytuacja w wielu popularnych turystycznie krajach sprawiła, że dziesiątki tysięcy rodaków nad kurorty w Egipcie i Turcji przełożyły plaże bałtyckie i mazurskie. Na nich i na beneficjentach programu 500+ zarobiły nasze hotele, pensjonaty, bary, smażalnie ryb i tysiące innych biznesów, które żyją z wczasowiczów. Wszyscy.
No, prawie wszyscy, gdyż w połowie lipca w Jastarni widziałam zadziwiająco dużo kartek z informacją „wolne pokoje". Ich właściciele najwyraźniej liczyli, że – jak przed laty – wielu wczasowiczów przyjedzie w ciemno i będą krążyć po mieście, szukając noclegu. Niektóre kartki wisiały dość długo, wskazując, że zwyczaje Polaków się zmieniają. Staliśmy się bardziej wygodni, a zagraniczne wojaże nauczyły nas, że pokój z łazienką, lodówką i TV to standard, a nie luksus, zaś w serwisach turystycznych można łatwo wyszukać i zarezerwować pobyt w wybranym terminie.
U nas takie systemy rezerwacji mają lepsze, droższe hotele. Reszta, jeśli zaistnieje w sieci, to zwykle bez informacji o cenach i dostępnych terminach. Turysta ma dzwonić i pytać, ile pokój kosztuje i czy będzie wolny. A co mają zrobić cudzoziemcy, którzy szukają noclegu poza sieciami hoteli? Nawet Polak po kilkunastu bezskutecznych telefonach niekiedy się poddaje.
Sytuacja w Europie, rosnące zarobki Polaków oraz 500+ wskazują, że kolejne lata mogą w turystyce przynieść kolejny deszcz manny. I naprawdę warto przygotować już na nią miseczki. A może nawet zainwestować w większe?