Składka na nowy system ma wynosić od 3,5 do 8 proc. płacy brutto, co oznacza wydatki wśród pracodawców rzędu – jak szacują ekonomiści – od 3 mld do 8 mld zł. To bardzo dużo i już dziś można się spodziewać, że firmy będą stosować różne strategie, by tych kosztów uniknąć. Jedną z nich może być takie zarządzanie funduszem wynagrodzeń, by zapłacić składkę, a jednak nie zwiększać swoich wydatków, co de facto sprowadza się do obniżenia płac netto.
Innym rozwiązaniem może być powiększenie firmowego budżetu o nowe składki, ale utrzymanie płac netto na tym samym poziomie. Co ciekawe, ten sposób przedsiębiorcy mogą traktować jako substytut podwyżek dla pracowników (choć tylko w części brutto). Kolejna możliwa strategia to zgoda firm na podniesienie płac – i tych brutto, i tych, które trafiają do portfeli Polaków. Tyle że mogą to zrobić jedynie ci, których na to stać. W przeciwnym razie może to się odbić zarówno na kondycji finansowej przedsiębiorstw, jak i na cenach na sklepowych półkach.
Można się obawiać, że część firm podejdzie do nowego systemu niechętnie i uzna go jedynie za niepotrzebne obciążenie. Albo odwrotnie, dbając o przyszłość pracowników, przedsiębiorcy potraktują to jako ciekawy instrument ich wspierania. Niezależnie jednak od tego, jakie podejście wygra, składki na dodatkowe programy emerytalne to po prostu nowa danina publiczna.