Polacy są szczególnie uwrażliwieni na niszczącą moc inflacji. Wielu pamięta lata 1989 i 1990, kiedy trzycyfrowa inflacja w ujęciu średniorocznym niszczyła dorobek życia obywateli. W tym okresie zmiany cen powodujące tak bolesną dla wszystkich erozję wartości pieniądza w Polsce były związane ze zmianą jego ilości w gospodarce w szczególnych warunkach wywołanych w dużej mierze przez indeksację płac.
Rozdmuchaną inflację udało się ustabilizować w ciągu dekady. Koszt dezinflacji był jednak bardzo wysoki. Przejawiał się przede wszystkim w postaci wysokiego bezrobocia, które czasami przekraczało 20 proc. Polacy ponieśli zbyt dużą ofiarę, dlatego ich obaw związanych z rosnącą inflacją nie można bagatelizować.
Wielkie uspokojenie
Systematyczny spadek inflacji w latach 90. był efektem tzw. wielkiego uspokojenia (great moderation), które nastąpiło w gospodarce światowej. Postępująca szybko deregulacja rynków towarów i usług, a także wykorzystanie rezerwuaru taniej siły roboczej pochodzącej m.in. z Europy Środkowej i z Azji pozwoliły zakotwiczyć inflację na niskim poziomie w krajach najwyżej rozwiniętych, a następnie w pozostałych państwach, w tym w Polsce.
Oczywiście wielkie uspokojenie nie oznaczało, że inflacja została wykorzeniona na całym globie. Świadczą o tym przykłady Argentyny, Zimbabwe i Wenezueli. Tam zobaczyliśmy w dużej mierze skutki dodruku na masową skalę pieniądza bez pokrycia oraz innych czynników, głównie o charakterze politycznym.
Z pominięciem tych skrajnych przypadków pierwsze dwudziestolecie bieżącego stulecia, zarówno w Polsce, jak i na świecie, obeszło się ze światowymi gospodarkami wyjątkowo łagodnie jeśli chodzi o inflację (z wyjątkiem przełomu lat 2007 i 2008). W trakcie drugiej dekady XXI w. zapomnieliśmy więc, czym jest inflacja. Częściej mówiono o zagrożeniu deflacyjnym niż o wzroście cen.