Godziny ponadwymiarowe nie są tym samym, co dla zwykłego pracownika godziny nadliczbowe – mówi Urszula Woźniak i tłumaczy, że w szkołach to nie doraźne przedłużenie czasu pracy, ale stały obowiązek rozpisany na cały rok szkolny. Nauczyciel ma po prostu na stałe zaplanowane zajęcia i nie może w tym czasie podjąć innej pracy ani nawet umówić wizyty u lekarza.

Ekspertka przypomina, że przez 33 lata nie istniały przepisy jasno określające zasady wynagradzania za te godziny. – Każdy dyrektor czy samorząd płacił, jak chciał – tłumaczyła  Woźniak. Dopiero od 1 września nowe regulacje miały uporządkować ten chaos. Szybko jednak okazało się, że wprowadziły jeszcze większe zamieszanie, bo wprowadziły one zmiany niekorzystne dla nauczycieli. – Nauczyciel przychodzi do szkoły, nie może poprowadzić lekcji, bo jego klasa jest na wycieczce i nie ma za to płacone – wyjaśnia wiceprzewodnicząca ZNP. Jednocześnie dodaje, że „godzina ponadwymiarowa u nauczycieli jest tańsza niż godzina pensum, bo nie wlicza się do niej dodatku stażowego”. To oznacza w praktyce, że szkołom bardziej opłaca się przydzielać nadgodziny niż zatrudniać nowych nauczycieli.

Pieniądze dla nauczycieli to nie wszystko, obniża się też jakość edukacji

Problem dotyczy nie tylko finansów, ale też jakości edukacji. Nauczyciele przeciążeni obowiązkami i zmuszeni do pracy w kilku szkołach są coraz bardziej zmęczeni. – To nie jest dobre ani dla dzieci, ani dla nauczycieli – mówi Woźniak. Jej zdaniem, system wymaga przejrzystych i jednolitych zasad, by uniknąć interpretacyjnych sporów między samorządami.

Wielkie emocje w środowisku wzbudził także komunikat Ministerstwa Edukacji Narodowej wyjaśniający, kiedy należy wypłacać pieniądze za godziny ponadwymiarowe. Pojawił się z opóźnieniem i – jak mówi Woźniak – „wtedy wybuchła afera”. Ministerstwo próbowało tłumaczyć, że działa zgodnie z przepisami, jednak konsekwencje okazały się absurdalne. Bo co prawda nauczyciele jadący na szkolne wycieczki mają teraz płacone za dodatkowe godziny pracy, ale już ten, który zostanie w szkole, nie otrzyma wynagrodzenia za godziny ponadwymiarowe.

Skomplikowany system rozliczeń w praktyce prowadzi do kuriozalnych sytuacji. Woźniak przyznaje, że dyrektorzy i wicedyrektorzy spędzają godziny na liczeniu, które lekcje zostały przeprowadzone, a które nie. – Nauczyciele przekazują dyrektorowi rozliczenia, a ten sprawdza je w dziennikach. To trwa – opisuje. Dlatego też od tego roku szkolnego za godziny ponadwymiarowe nauczyciele otrzymują pieniądze kilka dni później niż w poprzednich latach.

Kolejne absurdy dotyczą dni wolnych od zajęć. Jeśli w szkole nie odbywają się lekcje 1 września lub w Dniu Edukacji Narodowej, nauczycielom nalicza się „zero” godzin. – To mało kto pojmuje – przyznaje Woźniak. W jej ocenie przepisy są przeładowane i niespójne.

MEN zapowiada korekty nowych rozwiązań

Choć ministerstwo zapowiada kolejne korekty, wiceprzewodnicząca ZNP ostrzega przed pochopnymi ruchami. – Nie należy popełniać drugiego błędu, chcąc naprawić pierwszy – mówi. I przypomina, że czas pracy nauczyciela jest dramatycznie niedoszacowany. – Nauczyciel pracuje ponad 40 godzin tygodniowo, a jeśli ma półtora etatu, to już 60. Oni naprawdę są bardzo zmęczeni.

Czytaj więcej

Joanna Ćwiek-Świdecka: Basiowe zamiast czarnkowych – nauczyciele rozczarowani decyzją MEN

Na zakończenie rozmowy pojawia się pytanie, które wisi nad całą dyskusją: czy nie należałoby wreszcie uregulować czasu pracy nauczycieli? Czy 8-godzinny dzień w szkole byłby rozwiązaniem? Woźniak przypomina fiasko pomysłu „godzin dostępności”, które – jak mówi – polegały na tym, że nauczyciele siedzieli w szkole i nikt nie przychodził.

Nowe przepisy miały być porządkiem po latach prowizorki, a stały się symbolem biurokratycznego chaosu. Nauczyciele czują się bezradni, dyrektorzy przytłoczeni, a uczniowie – coraz częściej zostają bez nauczyciela. Czy ministerstwo wyciągnie wnioski? W tej chwili – jak wynika z rozmowy – w szkołach trwa przede wszystkim liczenie godzin i szukanie sensu w przepisach, które miały ułatwić życie wszystkim.