Czołowi politycy Platformy zapowiadają „ogromny projekt zmian w mediach publicznych”, jak to w wypowiedzi dla „Rzeczpospolitej” ujął Zbigniew Chlebowski.
Projekt ów znamy dotąd z okazjonalnych deklaracji, które nie układają się w jednoznaczny, spójny program przemian, lecz jeden postulat przewija się w nich uporczywie – likwidacji abonamentu radiowo-telewizyjnego. Wprawdzie chodzi o powrót do hasła, które PO i wspierający ją eksperci głosili już kilka lat temu, ale dziś istotnie się zmienił kontekst takich deklaracji. PO stała się partią rządzącą, a skoro koalicyjne PSL nie wypowiada zdania odrębnego, może to oznaczać poważne zamiary legislacyjne.
Nigdy wcześniej wizja zrewolucjonizowania systemu mediów elektronicznych przez finansowe osłabienie mediów publicznych w Polsce (Donald Tusk zamiar „osłabienia TVP” wyraził wprost) nie była tak realna jak obecnie.
Czy abonament RTV jest rzeczywiście takim złem i anachronizmem, jak sugerują liderzy PO? Na pewno abonament ( i to w połączeniu z przychodami ze sprzedaży czasu reklamowego, co bywa dodatkowym zarzutem) nie jest żadnym ewenementem na tle praktyk państw UE. A stosują one finansowanie abonamentowe wspomagane wpływami ze sprzedaży czasu reklamowego. W krajach Unii Europejskiej udział środków abonamentowych w budżecie publicznych nadawców telewizyjnych jest z reguły znacząco wyższy, generowana zaś pozycja na rynku medialnym – zdecydowanie niższa niż w Polsce.
Francja od roku 2005 (gdy wprowadzono reformy poboru) szczyci się blisko 100-procentową ściągalnością abonamentu, Niemcy zaś już od lat wykazują niewiele mniejszą.