Polowanie na abonament

Antyabonamentowa krucjata PO jest równie niepokojąca ze względu na konsekwencje, zagadkowa w kontekście dominujących w Platformie poglądów na upartyjnienie mediów publicznych oraz zapobiegania korupcji – pisze dyrektor biura zarządu TVP

Publikacja: 22.11.2007 02:58

Red

Czołowi politycy Platformy zapowiadają „ogromny projekt zmian w mediach publicznych”, jak to w wypowiedzi dla „Rzeczpospolitej” ujął Zbigniew Chlebowski.

Projekt ów znamy dotąd z okazjonalnych deklaracji, które nie układają się w jednoznaczny, spójny program przemian, lecz jeden postulat przewija się w nich uporczywie – likwidacji abonamentu radiowo-telewizyjnego. Wprawdzie chodzi o powrót do hasła, które PO i wspierający ją eksperci głosili już kilka lat temu, ale dziś istotnie się zmienił kontekst takich deklaracji. PO stała się partią rządzącą, a skoro koalicyjne PSL nie wypowiada zdania odrębnego, może to oznaczać poważne zamiary legislacyjne.

Nigdy wcześniej wizja zrewolucjonizowania systemu mediów elektronicznych przez finansowe osłabienie mediów publicznych w Polsce (Donald Tusk zamiar „osłabienia TVP” wyraził wprost) nie była tak realna jak obecnie.

Czy abonament RTV jest rzeczywiście takim złem i anachronizmem, jak sugerują liderzy PO? Na pewno abonament ( i to w połączeniu z przychodami ze sprzedaży czasu reklamowego, co bywa dodatkowym zarzutem) nie jest żadnym ewenementem na tle praktyk państw UE. A stosują one finansowanie abonamentowe wspomagane wpływami ze sprzedaży czasu reklamowego. W krajach Unii Europejskiej udział środków abonamentowych w budżecie publicznych nadawców telewizyjnych jest z reguły znacząco wyższy, generowana zaś pozycja na rynku medialnym – zdecydowanie niższa niż w Polsce.

Francja od roku 2005 (gdy wprowadzono reformy poboru) szczyci się blisko 100-procentową ściągalnością abonamentu, Niemcy zaś już od lat wykazują niewiele mniejszą.

W odróżnieniu od USA w Unii Europejskiej utrzymywanie mediów publicznych (w całości lub w części) z abonamentu jest praktyką niemal powszechną, stosowaną nie tylko we wspomnianych wcześniej krajach. Te z nich, które miały o wiele więcej niż Polska czasu, by przemyśleć konsekwencje kulturowe i polityczne rozwoju „mediokracji” opartej na potędze kapitałowej prywatnych koncernów multimedialnych, bez wahania tworzą mechanizmy zwiększające szanse przetrwania i rozwoju mediów publicznych. Posłanka Iwona Śledzińska-Katarasińska, która często zabiera głos w imieniu Platformy Obywatelskiej na temat mediów, wprowadza opinię publiczną w błąd, twierdząc, że polskie przepisy dotyczące finansowania mediów publicznych są sprzeczne z porządkiem prawnym obowiązującym w Unii Europejskiej. Otóż nie są sprzeczne.

Tym, co sposób finansowania polskich mediów publicznych czyni rzeczywiście anachronicznym, nie jest sam mieszany (abonamentowo-reklamowy) mechanizm tego finansowania, ale rozpaczliwie niska ściągalność abonamentu. W przypadku osób fizycznych nie sięga u nas 50 procent, w przypadku osób prawnych (instytucji, firm) jest całkiem marginalna.

Trudno wyobrazić sobie lepszy sposób zawstydzenia poprzedników przez nowy obóz rządzący niż włączenie do własnych planów reformatorskich tyleż odważnego, co zgodnego z konstytucją, programu uszczelnienia poboru abonamentu, zamiast urządzania nań polowania z medialną nagonką. Powtarzanie przez liderów PO, że abonament musi zostać zlikwidowany, może się okazać dodatkowym ciosem w skuteczność jego poboru już dziś. Można zadać sobie pytanie: po co dalej płacić, skoro nawet nowy premier na abonament wydał zaocznie wyrok.

Nie akcentowałbym panujących w państwach UE praw i trendów w dziedzinie finansowania mediów publicznych, gdyby Platforma nie akcentowała proeuropejskiej identyfikacji, a zarazem – jednym tchem – nie postulowała aż tak „antyeuropejskiego” rozwiązania jak likwidacja abonamentu RTV. W ostateczności nie szczegóły systemu finansowania, ale oferta programowa mediów publicznych rozstrzyga o ich wyjątkowości w krajobrazie współczesnych mediów elektronicznych.

Kluczowe pytanie brzmi, czy w rzeczywistości (a nie tylko w teorii) media publiczne oferują publiczności coś takiego, czego media komercyjne dać jej nie mogą (z braku rentowności) lub z jakichkolwiek powodów nie chcą. W Polsce odpowiedź na to pytanie jest prosta – tak, ogólnodostępna oferta mediów publicznych w dziedzinie kultury, edukacji, poradnictwa, informacji daleko wykracza poza to, co oferują media komercyjne, a – co ważniejsze – również poza to, co mogłyby nadal oferować media publiczne, gdyby odebrać im przychody z abonamentu.

Elektroniczne media publiczne, na które składają się trzy ogólnodostępne z nadajników naziemnych programy TVP, satelitarno-kablowa TVP Polonia oraz obecnie dwa niekodowane kanały tematyczne: TVP Kultura, TVP Historia.

Z częstotliwości, na których program nadają TVP 2 i TVP Info, korzysta również 16 oddziałów regionalnych TVP. Do tego dochodzą utrzymywane w lwiej części z abonamentu (ponad 70 proc. ogółu źródeł finansowania) programy – cztery ogólnopolskie i 17 regionalnych – publicznej radiofonii oraz Radio Polonia i Radio Parlament (poza UKF).

Jak wiele ten zestaw anten wnosi do publicznego obiegu informacji, opinii, idei, umacniania tożsamości kulturowej i jak wiele wartościowych pozycji z tej oferty dotyczy programów, które nie mogą liczyć na „obłożenie” blokami reklamowymi, politycy zauważyliby bez trudu. Pod warunkiem że ich uwaga nie skupiałaby się jedynie na własnych, partykularnych pretensjach do zawartości i tonu programów informacyjnych oraz audycji poświęconych bieżącej publicystyce politycznej. Ewentualną nadzieję, że finansowanie abonamentowe zdoła tu zastąpić finansowanie z budżetu państwa, rozwiewa w wypowiedzi dla „Rzeczpospolitej” Zbigniew Chlebowski: „mogę zapewnić, że likwidacja abonamentu nie oznacza zastąpienia go dotacją z budżetu państwa”.Niezrekompensowana w pełni innymi środkami likwidacja abonamentu najmocniej uderzyłaby w radiofonię publiczną, zarówno ogólnopolską, jak regionalną.

Nie można wyobrazić sobie utrzymania jej w obecnych rozmiarach dzięki dochodom ze sprzedaży czasu reklamowego. Czy dałoby się w ten sposób utrzymać choćby najbardziej atrakcyjne dla reklamodawców Jedynkę i Trójkę? Być może. Ale o zachowaniu muzyczno-literackiej Dwójki trzeba by zapomnieć, podobnie jak o utrzymaniu 17 rozgłośni regionalnych. W kwestii rozgłośni regionalnych politycy PO napomykają coś o przekazaniu ich samorządom wojewódzkim. Nie wspominają jednak o warunkach wykonalności finansowej takiego aktu „decentralizacji”.

Z kolei pozbawienie wpływów abonamentowych TVP nie zagroziłoby wprawdzie samemu jej istnieniu, ale pod znakiem zapytania stanęłoby przetrwanie jej ośrodków terenowych i kanałów tematycznych. I w ogóle jej szanse rozwoju oraz konkurowania z nadawcami prywatnymi. W dodatku kształt i układ oferty programowej TVP musiałyby ulec radykalnej przebudowie w kierunku bynajmniej nie bardziej misyjnym, ale wymuszonym przez reguły rynku reklamowego.

Antyabonamentowa krucjata PO jest równie niepokojąca ze względu na konsekwencje, co zagadkowa w kontekście dominujących w tej partii poglądów na dwie ważne kwestie: upolitycznienia (czy też upartyjnienia) mediów publicznych oraz zapobiegania korupcji. Jeśli bowiem po likwidacji abonamentu już nie KRRiT decydowałaby o podziale środków publicznych na utrzymanie publicznych mediów, to kto? Ewentualne dotacje budżetowe najprawdopodobniej znalazłyby się w gestii ministra kultury. Takie rozwiązanie nie zmniejszyłoby w porównaniu ze stanem obecnym stopnia zależności mediów publicznych od czynników politycznych, lecz wręcz przeciwnie.

Kto dzieli (zwłaszcza pieniądze), ten rządzi, a już na pewno staje wobec pokusy wywierania wpływu na uznaniowo obdarowywanych. To mogłoby zaś de facto zmienić status mediów z publicznych na rządowe. Jak to pogodzić z postulatem ich odpolityczniania? I jak zwiększanie uznaniowej władzy organów administracji rządowej w dziedzinie dzielenia publicznych pieniędzy pogodzić z dążeniem do eliminacji mechanizmów korupcjogennych?Spotykam się z poglądem, że politycy PO tylko po to mówią tyle o likwidacji abonamentu, by odwrócić uwagę od o wiele skromniejszego, ale mało apetycznego wizerunkowo, planu wprowadzenia za pomocą nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji zmian kadrowych w KRRiT, radach nadzorczych i zarządach mediów publicznych.

Wprawdzie trudno pochwalać legislacyjny wybieg, który miałby przerwać kadencję KRRiT oraz statutowych organów mediów publicznych, ale nie byłaby to w polskich realiach kulturowo-politycznych wielka nowość ani też kataklizm. Nowością, i to naprawdę groźną, byłoby natomiast spełnienie przez obóz rządzący pogróżek wobec jedynego mechanizmu finansowania polskich mediów publicznych, który działa na korzyść... samych widzów i słuchaczy. Tych, co płacą abonament, i tych, co jeszcze go nie płacą, ale na równi odnoszą korzyść z faktu istnienia nadawców, którzy oferują im coś więcej niż to, co im samym się wymiernie opłaca.Wolałbym wierzyć, że PO nie ma jeszcze gotowego programu zmian w mediach publicznych, a publiczne enuncjacje jej polityków na ten temat to jedynie balony próbne. Gdyby tak właśnie było, to tym bardziej – póki nie jest za późno – trzeba pytać, czy kierownictwo PO zdaje sobie sprawę z realiów funkcjonowania od stron finansowej i programowej mediów publicznych w Polsce? Czy dobrze rozpoznała praktyki i trendy, jakie w tej mierze dominują dziś w UE?

Czy ma świadomość, że likwidacja abonamentu oznaczałaby u nas rewolucję na rynku medialnym i to rewolucję, w wyniku której media publiczne mogą zostać w najlepszym razie „osłabione”, a ich komercyjni konkurenci wzmocnieni? A jeśli taką świadomość liderzy PO posiadają, to czy są również przygotowani do publicznego udzielenia szczerej i społecznie akceptowalnej odpowiedzi na pytanie: dlaczego i w czyim interesie chcą taką rewolucję spowodować?

Czołowi politycy Platformy zapowiadają „ogromny projekt zmian w mediach publicznych”, jak to w wypowiedzi dla „Rzeczpospolitej” ujął Zbigniew Chlebowski.

Projekt ów znamy dotąd z okazjonalnych deklaracji, które nie układają się w jednoznaczny, spójny program przemian, lecz jeden postulat przewija się w nich uporczywie – likwidacji abonamentu radiowo-telewizyjnego. Wprawdzie chodzi o powrót do hasła, które PO i wspierający ją eksperci głosili już kilka lat temu, ale dziś istotnie się zmienił kontekst takich deklaracji. PO stała się partią rządzącą, a skoro koalicyjne PSL nie wypowiada zdania odrębnego, może to oznaczać poważne zamiary legislacyjne.

Pozostało 93% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację