Dyskutujmy o inflacji na poważnie

Spirala płacowo-cenowa może rozkręcić się jedynie w sytuacji łatwego dostępu do kredytu obrotowego oraz niskiej wiarygodności antyinflacyjnej polityki banku centralnego – pisze Maciej Bukowski, członek Zespołu Doradców Strategicznych premiera

Publikacja: 28.07.2008 01:48

Maciej Bukowski

Maciej Bukowski

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Red

Widmo drożyzny majaczy nad Polską. Inflacja, która jeszcze nie tak dawno wahała się w granicach 1 – 2 proc rocznie, przekracza dziś 4 proc. i wciąż rośnie. Jej gwałtowne przyspieszenie nastąpiło w ostatnim kwartale ubiegłego roku, zaskakując wszystkich tych, którzy na bieżąco nie śledzą procesów cenowych w Polsce i Europie.

Natychmiast znalazło to odbicie w alarmistycznych nagłówkach gazetowych, wywołało lawinę żądań opozycji wobec rządu o szybkie zaradzenie sytuacji, a także zainicjowało werbalny spór między Narodowym Bankiem Polskim a ministrem finansów o zakres odpowiedzialności za sprawowanie kontroli nad dynamiką cen w Polsce. Postronnemu obserwatorowi trudno odnaleźć się w gąszczu wygłaszanych opinii, a w konsekwencji także rozstrzygnąć, kto ma rację w coraz gorętszym sporze.

Szukający przyczyn przyspieszenia inflacji w Polsce mówią o trzech jej możliwych źródłach. Pierwsi wskazują przede wszystkim na rynki światowe, na których w ostatnich miesiącach doszło do znacznego wzrostu cen niektórych towarów, przede wszystkim nieprzetworzonej żywności i paliw. Szoki te miałyby się rozlewać na inne kraje, podnosząc koszty działalności firm, przerzucane z kolei na gospodarstwa domowe w postaci wyższych cen towarów i usług konsumpcyjnych.

Współczesna ekonomia monetarna jest jednoznaczna – inflacja kosztowa nie istnieje. Jedynym źródłem inflacji jest nadmierna dynamika kreacji pieniądza

Niekiedy diagnozie tej towarzyszy stwierdzenie, że podażowy oraz zewnętrzny charakter szoków cenowych powoduje, iż reakcja polskich władz monetarnych na wzrost cen powinna być umiarkowana i powściągliwa. Wyższa inflacja miałaby być bowiem zjawiskiem przejściowym, warunkowanym przez czynniki niezależne od NBP, a przez to walka z wywoływanym przez nie wzrostem cen miałaby przypominać zmagania Don Kichota z wiatrakami. Uprawniony do ewentualnej interwencji powinien być co najwyżej rząd, który mógłby, obniżając podatki pośrednie np. na paliwa, złagodzić dotkliwość wzrostu cen niektórych towarów.

Druga grupa komentatorów podkreśla znaczną, dwucyfrową dynamikę płac nominalnych, którą obserwujemy w Polsce w ostatnich kilkunastu miesiącach. Ta, która ma stopniowo prowadzić do nakręcenia się tzw. spirali płacowo-cenowej, tzn. sytuacji, w której rosnące koszty płac zmuszają przedsiębiorstwa do ratowania rentowności przez podnoszenie cen, co z kolei miałoby prowadzić do wzrostu żądań płacowych i dalszego nasilenia się presji inflacyjnej.

Zjawisko to miałoby odróżniać Polskę od innych państw europejskich, które co prawda doświadczają podobnych szoków na rynkach surowcowym i żywnościowym, lecz jednocześnie w których nie ma tak silnej jak w Polsce presji płacowej. Zwolennicy tego poglądu są mniej skłonni do zdejmowania odpowiedzialności z polskich instytucji za wyższą inflację w Polsce, jednocześnie jednak nie prezentują jasnego stanowiska wobec tego, czy ewentualna interwencja powinna dotyczyć samych płac (w postaci np. wycofania się z zapowiedzianych obniżek opodatkowania), czy też raczej koncentrować się na podniesieniu kosztu pieniądza.

Wreszcie trzecie, najrzadziej reprezentowane i najsłabiej widoczne w debacie publicznej stanowisko za wzrost inflacji wini przede wszystkim zbyt łagodną politykę pieniężną, która miałaby w ostatnich latach dopuścić do pojawienia się na rynku zbyt dużej ilości taniego pieniądza, a w konsekwencji do wzrostu cen i przyspieszenia inflacji. W tym rozumieniu jedynym odpowiedzialnym za wyższą inflację w Polsce miałby być polski bank centralny, a tym samym to na Radzie Polityki Pieniężnej spoczywa zadanie naprawy obecnej sytuacji i doprowadzenia do rychłego powrotu inflacji do jej średniookresowego celu.

Wczytując się w liczne komentarze redakcyjne zamieszczane w polskiej prasie, trudno jest się oprzeć wrażeniu, że większość opinii zbliża się ku dwóm pierwszym wyjaśnieniom, upatrując źródeł polskiej inflacji w formie spirali kosztowo-cenowej, czyli sytuacji, gdy rosnące koszty przedsiębiorstw są przerzucane na konsumentów w postaci wyższych cen. To prowadzi niejako automatycznie do wzrostu inflacji, niezależnie od tego, jaką politykę monetarną prowadzi bank centralny.

Niestety, mechanizm ten, choć intuicyjnie łatwy do zrozumienia, jest z gruntu błędny. Współczesna ekonomia monetarna jest w tym względzie jednoznaczna – inflacja kosztowa nie istnieje. Jedynym źródłem inflacji, tzn. jednoczesnego wzrostu poziomu cen większości dóbr w gospodarce, jest nadmierna, a więc przekraczająca tempo przyrostu globalnego produktu dynamika kreacji pieniądza. Jeśli na skutek szoku rosną koszty działalności firm w postaci np. wyższych światowych cen surowców energetycznych albo silniejszej presji na wynagrodzenia ze strony pracowników wywołanej wzmocnieniem ich siły przetargowej, to firmy mogą zwiększyć ceny bez adekwatnej straty wolumenu produkcji tylko w sytuacji, gdy na rynku znajdzie się dostatecznie wiele pieniądza.

Wzrost wszystkich cen w gospodarce świadczy o tym, że firmy i osoby fizyczne mają zbyt łatwy dostęp do pieniądza w postaci tanich kredytów i pożyczek

Koniec końców inflacja jest więc zjawiskiem stricte monetarnym, tzn. jej jedynym źródłem jest kreacja pieniądza w tempie przekraczającym wzrost wolumenu transakcji rynkowych. Wzrost wszystkich cen w gospodarce (a nie tylko wybranych kategorii dóbr i usług) świadczy o tym, że firmy i gospodarstwa domowe mają zbyt łatwy dostęp do pieniądza w postaci zbyt tanich, a przez to chętniej zaciąganych, kredytów i pożyczek. W tej sytuacji szczególnie szybko rosną ceny tych artykułów, których dostępność na rynku została ograniczona przez negatywny szok podażowy – co, jak się zdaje, ma teraz miejsce w przypadku żywności.

Wzrost tych cen nie indukuje jednak wysokiej dynamiki cen innych produktów – ta nie byłaby możliwa bez dostępu konsumentów do taniego pieniądza. Gdyby jego kreacja była pod kontrolą, negatywne szoki podażowe na wybranych rynkach prowadziłyby do zmian cen względnych między poszczególnymi towarami oraz do spadku produktu globalnego, a nie do inflacji sensu stricto. Podobnie jest z płacami. Tzw. spirala płacowo-cenowa może zajść jedynie w sytuacji łatwego dostępu do kredytu obrotowego oraz niskiej wiarygodności antyinflacyjnej polityki banku centralnego.

Jeśli podmioty rynkowe uważają, że średniookresowy cel inflacyjny nie będzie dotrzymany ze względu na brak determinacji banku centralnego w obronie niskiej inflacji, to wiedzą także, że indeksacja płac jest możliwa do sfinansowania przez zaciągnięcie taniego kredytu obrotowego, który z kolei będzie mógł zostać spłacony dzięki wyższym cenom zaabsorbowanym przez dodatkowy pieniądz napływający na rynek. Prowadzenie przez bank centralny polityki trudnego pieniądza w sytuacji wysokiego wzrostu gospodarczego i zwiększenia się siły przetargowej pracowników na skutek spadku bezrobocia jest więc koniecznością, o ile nisko postawiony cel inflacyjny ma być utrzymany.

Ściśle monetarny charakter inflacji oznacza, że jedynie te instytucje publiczne, które mogą w skuteczny sposób ograniczyć kreację pieniądza w gospodarce, mogą skutecznie wpłynąć na poziom inflacji. Taką instytucją jest w naszym kraju Narodowy Bank Polski oraz działająca w jego strukturach Rada Polityki Pieniężnej.

To właśnie na jej członkach oraz na jej przewodniczącym leży ciężar odpowiedzialności za opanowanie inflacji w Polsce. Pamiętajmy, że zaledwie kilka lat temu ponieśliśmy już koszty dezinflacji, pozwolenie na trwałe podniesienie się dynamiki CPI nie tylko ponad poziom średniookresowego celu inflacyjnego, lecz nawet ponad górny pułap wyznaczony przez dopuszczalne pasmo wahań, oznaczać będzie, że koszt ten został zmarnowany.

Maciej Bukowski jest prezesem Fundacji Naukowej Instytut Badań Strukturalnych, członkiem Zespołu Doradców Strategicznych Premiera RP

Widmo drożyzny majaczy nad Polską. Inflacja, która jeszcze nie tak dawno wahała się w granicach 1 – 2 proc rocznie, przekracza dziś 4 proc. i wciąż rośnie. Jej gwałtowne przyspieszenie nastąpiło w ostatnim kwartale ubiegłego roku, zaskakując wszystkich tych, którzy na bieżąco nie śledzą procesów cenowych w Polsce i Europie.

Natychmiast znalazło to odbicie w alarmistycznych nagłówkach gazetowych, wywołało lawinę żądań opozycji wobec rządu o szybkie zaradzenie sytuacji, a także zainicjowało werbalny spór między Narodowym Bankiem Polskim a ministrem finansów o zakres odpowiedzialności za sprawowanie kontroli nad dynamiką cen w Polsce. Postronnemu obserwatorowi trudno odnaleźć się w gąszczu wygłaszanych opinii, a w konsekwencji także rozstrzygnąć, kto ma rację w coraz gorętszym sporze.

Pozostało 90% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację