W Janowie Podlaskim drewniane domki pomalowane na żółto, niebiesko i biało stoją w ogrodach pełnych floksów i georginii wzdłuż biegnącej w dół ulicy prowadzącej do stadniny. Wydaje się, że czas stanął tu w miejscu i jest rok 1817, gdy za zgodą cara Aleksandra I w pobliskiej wiosce Wygoda wśród rozległych łąk nad Bugiem powstała najsłynniejsza polska hodowla koni arabskich.
Potem było dramatycznie. W czasie I wojny światowej carscy urzędnicy wywieźli część janowskich arabów w głąb Rosji. W 1939 r. podobnie zrobili Sowieci. W stajniach zostały cztery konie, kilkanaście uciekło z transportów, wyłapali je masztalerze. W 1944 r. Niemcy wywieźli konie pod Drezno. Przeżyły naloty i kolejną ewakuację pod Kolonię. Do Polski wróciły w 1946 r. na statku.
– Koń arabski to rasa bardzo stara, więc wytrzymała i odporna. Do tego przyjazna człowiekowi, ufna. Tym cechom nasze araby zawdzięczają przetrwanie – uśmiecha się Marek Trela, ósmy rok prezes janowskiej stadniny, z zawodu weterynarz, znawca koni i były jeździec warszawskiej Legii.
Stoimy w liczącej 150 lat stajni, przy boksie Pianissimy. Nieduża gniada klacz o wielkich sarnich oczach i przepięknej głowie daje się głaskać i z ufnością przytula do Marka Treli. Ten niepozorny w wielkiej stajni koń jest przedmiotem pożądania hodowców z całego świata. Ma dopiero pięć lat, a karierę już zrobił zawrotną.
Pierwsze źrebię janowskiej klaczy Pianosa i ogiera Gazala al Shaquab z Kataru od urodzenia wyróżniało się urodą. We wszystkich światowych pokazach Pianissima zdobywała najwyższe noty. Jest czempionką świata i Europy, zwyciężczynią Pucharu Narodów, czempionką USA. Dziś jest dla Polski bezcenna.