Za nami oczekiwane z wielkim zainteresowaniem na światowych rynkach finansowych spotkanie krajów G20. O rezultatach pisała szeroko prasa, a rynki przyjęły je entuzjastycznie. Czy słusznie?
Pytanie przy analizie skutków szczytu winno w mojej ocenie brzmieć: czy przyjęte tam deklaracje umożliwią przyspieszenie wyjścia światowej gospodarki z kryzysu?
Odpowiadając, warto byłoby się pochylić nad kilkoma istotnymi informacjami, które pojawiły się już po szczycie. Chodzi chociażby o doniesienia o poufnym raporcie MFW zalecającym, by kraje UE niebędące członkami strefy euro rozważyły jednostronne przyjęcie wspólnej waluty. W praktyce chodzi o państwa Europy Środkowo-Wschodniej. Za taką sugestią stoi obawa o problemy związane z wysokimi potrzebami pożyczkowymi państw regionu. Przypomnijmy, że MFW jeszcze niedawno szacował, tylko w przypadku Polski, lukę w finansowaniu zagranicznym na prawie 60 mld dol. A Polska jest w zdecydowanie lepszej sytuacji niż inne kraje regionu.
Kolejną wątpliwość wzbudziły doniesienia, iż Amerykańska Rada Standardów Rachunkowości Finansowej (FASB) pozwoliła, by banki same wyceniały swoje aktywa. Intencje jak zawsze były szlachetne. Chodziło o to, by banki nie musiały dokonywać nadmiernych odpisów w związku z problemami z wyceną części aktywów. Dodajmy: problemami zrozumiałymi na tak rozchwianych rynkach jak obecnie. Skutki mogą jednak być odwrotne od zamierzonych.
Oderwane od rzeczywistej wartości przeszacowanie posiadanych aktywów to groźba powstania kolejnej bańki cenowej. Mechanizm zdaje się już rozkręcać. Obradujący niedawno w Pradze ministrowie finansów krajów UE w obawie o to, iż amerykańskie banki będą miały lepsze wyniki niż ich europejscy konkurenci, uzgodnili już, że będą się domagać od Międzynarodowej Rady Standardów Rachunkowości ujednolicenia wymagań.