A ona, chociaż nie wpłynęło to na jej decyzję o likwidacji zakładów, zaproszenie przyjęła. Kurtuazja? Chyba tak, bo pani komisarz, postrach największych koncernów i jeden z najważniejszych urzędników w Brukseli, przez wiele miesięcy do naszych stoczni jednak nie mogła dojechać i spotkanie kilkakrotnie przekładano.

Przyjechała teraz, kiedy wszystkie kluczowe decyzje są albo dawno podjęte (jak w przypadku Gdyni i Szczecina), albo właściwie przesądzone (w przypadku Stoczni Gdańsk). Niechętni rządowi związkowcy wietrzą, który to już raz, spisek. Ich zdaniem pojawienie się komisarz na „stosie pogrzebowym polskiej stoczni" (takim transparentem powitano ją w Szczecinie) ma odwrócić uwagę opinii publicznej od nieporadności rządu, który nie potrafił uchronić dwóch zakładów przed likwidacją.

Tej opinii nie zmienia, przynajmniej na razie, fakt, że majątek stoczni w Szczecinie i Gdyni kupił inwestor zapowiadający kontynuację produkcji stoczniowej. Trudno się dziwić podejrzliwości związkowców, bo wciąż nie wiadomo nawet, kto tak naprawdę jest tym zbawcą, dzięki któremu stocznie powstaną „jak feniks z popiołów", co w niedawnej rozmowie z „Rz" podkreślał przedstawiciel tajemniczego inwestora.

Odpowiedzi na pytanie, jakie były prawdziwe przyczyny przyjazdu Neelie Kroes do Polski, nie udzieliła ani ona, ani urzędnicy, którzy się z nią spotkali. Czym więc jest obecna wizyta pani komisarz w Polsce? Po prostu kolejnym odcinkiem tasiemca opowiadającego o agonii polskiego przemysłu stoczniowego. I podobnie jak w przypadku emitowanych latami mdłych telenoweli, jednego można być pewnym: chociaż widzów ubywa, ciąg dalszy na pewno nastąpi.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/07/09/andrzej-krakowiak-telenowela-o-upadku-polskich-stoczni/]Skomentuj[/link][/ramka]