Zadedykował kurs zarówno tym, którzy twierdzili, że sprzedaje za tanio, jak i tym, którzy mówili, że sprzedaje za drogo. Prawda jest taka, że nikt nie chciał dać więcej. Właściciel wraz z oferującym prawdopodobnie liczyli się z pogorszeniem nastrojów na rynkach, na co wskazuje właśnie niska cena. Być może można było poczekać ze sprzedażą na lepsze czasy, wszak sam minister mówił nie tak dawno, że cała spółka warta jest kilkanaście miliardów złotych. Sprzedał ją za nieco ponad 8 mld zł. Być może zrobił dobrze, bo wbrew temu, co się mówi o polskiej gospodarce, lepsze czasy wcale nie muszą nadejść zbyt prędko. Być może.
[b] [link=http://blog.rp.pl/blog/2010/06/30/cezary-adamczyk-dedykacja-od-ministra/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
Ciekawe jednak, co na to wszystko akcjonariat obywatelski, o który minister tak zabiegał i któremu łaskawie zwiększył przydział akcji? Na razie tych około 230 tys. drobnych inwestorów jest na lodzie. Śmiem twierdzić, że w większości ich oczekiwania były proste. Zainkasować kilkaset złotych na debiucie i ruszyć na wakacje. Przy PZU się udało. Przy Tauronie nie.
Cała ta akcja marketingowa związana z akcjonariatem obywatelskim, w którą dały się wciągnąć media, trochę przypomina polowanie, jakie w szczycie hossy prowadziły TFI. Jak się to wtedy skończyło – pamiętamy. Niektórzy do dziś liczą straty, a fundusze omijają z daleka. Bo wbrew temu, co mówi minister, Polacy wcale nie są wyrobieni biznesowo.
Dla tych akcjonariuszy – obywateli, którzy sparzyli się na debiucie, jest pocieszenie. Tauron został wreszcie spółką prawie prywatną, przez co – miejmy nadzieję – będzie bardziej efektywny.