Złoty stracił nieco mniej niż forint, a akcje polskich firm na warszawskim parkiecie zachowywały się zdecydowanie lepiej niż walory spółek w Budapeszcie.
Można więc odnieść wrażenie, że inwestorzy koncentrują się wciąż na szybkim wzroście gospodarczym, a nie na kondycji polskich finansów publicznych. Znaczne ożywienie gospodarki poprawi zresztą na papierze wyniki finansów publicznych. Bo im szybszy wzrost krajowego bogactwa, tym lepsza relacja długu do PKB. Ryzyko przekroczenia progów ostrożnościowych - niższe.
Ale ruch agencji Moody's powinien być sygnałem ostrzegawczym dla polskiego rządu. Minister Michał Boni stara się, jak może, tłumaczyć, że rząd nie pójdzie drogą wytyczoną przez Węgry w kwestii funduszy emerytalnych. Obawiam się jednak, że żaden inwestor z Londynu czy Nowego Jorku nie będzie wchodził w szczegóły planu zmian w systemie emerytalnym. Gdy usłyszy, że rząd majstruje przy OFE, zapewne pomyśli: "Pewnie mają podobne kłopoty, idą więc drogą Węgier, które zrobiły zamach na prywatne fundusze emerytalne".
Takie pomysły jak ten ze składkami emerytalnymi są wyraźnie poszukiwaniem bezpiecznika, który uchroni nas przed wzrostem długu powyżej 55 proc. PKB. Gdyby to jednak nie wystarczyło, miliardy dla budżetu zapewnią kolejne podwyżki VAT.
Budapeszt nie ma łatwo, bo poszedł drogą jednorazowych i krótkotrwałych operacji, a nie ścieżką fundamentalnych zmian. Inwestorzy nie są głupi. Będą szukać kolejnych ofiar kryzysu. Oby nie znaleźli ich nad Wisłą...