Poszczególne części domu nie będą się już tak bardzo różnić od siebie. Z pokojów ma zniknąć śródziemnomorski błękit i wyspiarska zieleń. Wszystkie mieszkania wymalowane zostaną tym samym kolorem.

Ochrona budynku zostanie wzmocniona. Strażnicy będą pilnowali, aby w nocy nikt nie robił hałasu. Zajrzą też do poszczególnych mieszkańców w ciągu dnia i sprawdzą, czy nie konsumują zbyt drogich produktów i czy nie kupują na kredyt. Jak długo pracują i czy przypadkiem w południe nie robią sobie sjesty. Dokładniej też przejrzą domowe rachunki i się upewnią, że limit debetu nie jest przekraczany.

Wizja mieszkania w takim budynku nie wydaje się atrakcyjna. A jednak zyskał on miano prestiżowego i pojawiają się kolejni kandydaci, niezrażeni standardowym wykończeniem i ciszą nocną. Bo w nowym domu ma już nie grozić katastrofa budowlana. Może pojawić się konieczność drobnych napraw czy regularnych remontów. Ale ryzyko wysiedlenia poszczególnych lokatorów ma zniknąć. Atrakcyjne wydają się też posiedzenia wspólnoty mieszkańców, w których – według statutu – każdy ma mieć prawo głosu.

Ci, którzy w to nie wierzą i chcą żyć po swojemu, zostają w swoich mniejszych domkach na obrzeżach osiedla. Czynsz jest niższy, ale większa samodzielność.

Muszą się jednak upewnić, że stać ich samych na utrzymanie i drogie naprawy w razie nagłych awarii. Bo wspólnota mieszkańców nie pomoże.