I tym prawdziwsza, że poważne wpadki z prognozowaniem zdarzały się nawet znawcom rynku – ponad trzy lata temu prezes Gazpromu zapowiadał, że baryłka kosztować będzie 250 dolarów, a skończyło się na cenie o 100 dolarów niższej.
Powstaje pytanie, komu wierzyć – bankom inwestycyjnym czy Międzynarodowej Agencji Energetycznej. Bez względu na preferencje i poziom zaufania wydaje się, że więcej przesłanek przemawia za spadkiem naftowych cen, choćby spowolnienie gospodarcze i powrót do gry jednego z największych dostawców, czyli Libii. W tym kontekście najnowsze prognozy wypadają nie tylko optymistycznie dla gospodarki, ale i wiarygodnie. Skoro w przyszłym roku cena baryłki ropy może spaść poniżej 100 dolarów, to dobra wiadomość dla wszystkich importerów surowca i kierowców. Pojawia się też szansa, że odetchną także importerzy rosyjskiego gazu. Gazprom w umowach z klientami w Europie – także w Polsce – oblicza ceny w odniesieniu do naftowych notowań. Tańsza ropa to oszczędności liczone nawet w setkach milionów dolarów rocznie.
Ale wielką niewiadomą w tej grze o ceny ropy jest jak zwykle polityka OPEC. Kartel największych arabskich państw eksporterów surowca zwykle reaguje obniżeniem wydobycia przy spadku cen. I to nawet jeśli notowania są zbliżone lub przekraczają satysfakcjonujący te kraje poziom. Pozostaje mieć nadzieję, że te setki miliardów dolarów zarobione już w tym roku i nadwyżki w budżetach członków OPEC wystarczą, by utrzymać poziom produkcji, nawet gdy ropa stanieje.