Czy rzeczywiście? W tym konkretnym przypadku piętą achillesową okazał się inwestor. O związanych z nim wątpliwościach było słychać niemal od chwili, gdy nowy przewoźnik uruchomił działalność, więc chyba nikt nie powinien czuć się zaskoczony.

Struktura własnościowa spółki i inne niuanse obce są jednak tym, którzy zostali na lodzie z wykupionymi biletami. Wrodzony pesymizm skłania raczej do stwierdzenia, że skoro znów się nie udało, to znaczy, że nigdy nie może się udać. Loty z Warszawy do Wrocławia i Gdańska oferowała Air Polonia, pierwszy konkurent Lotu po otwarciu polskiego nieba, ale szybko dała sobie z tym spokój. Niedługo potem zniknęła zrynku. Nie wyszło również przewoźnikowi Direct Fly, pozycjonującej się jako pierwsza krajowa linia średniobudżetowa, której Saaby latały na przełomie 2006 i 2007 r. między innymi z Krakowa do Gdańska.

Krajobraz po tej upadłości jest jednak odmienny niż kilka lat temu. Fakt, że tysiące pasażerów uwierzyło w możliwość podróży samolotem na drugi koniec Polski za przyzwoite pieniądze, nie umknął uwagi konkurencji. Nawet dotychczasowego potentata, czyli Lotu i Eurolotu. Ceny poszły w dół. Co prawda Lot już zaczyna je podnosić, ale za to działający w naszym kraju tani przewoźnicy doskonale zdają sobie sprawę, że o porzucony właśnie kawałek tortu warto nadal walczyć. I już to robią. Na razie ostrożnie. Jeśli jednak okaże się, że to działa, niskobudżetowe przeloty po kraju wcale nie muszą skończyć się wraz z OLT.