Druga – zbiór osób o podobnych potrzebach i zachowaniach konsumpcyjnych, często – choć nie zawsze – w podobnym wieku, o podobnym wykształceniu, sposobie życia. Bez więzi.

Gdyby w dziedzinie marketingu przyznawano Nobla, powinna otrzymać go osoba, która wpadła na pomysł, jak połączyć te dwa pojęcia za pomocą wytrychu: społeczności. I to jeszcze globalnej – internetowej. Przedsiębiorcy wierzą, iż gromadzące setki milionów użytkowników serwisy społecznościowe mogą być wymarzonym narzędziem kontroli potrzeb konsumentów. Kto z Państwa, korzystających z serwisów tego typu, choć raz nie miał wrażenia, że jest śledzony przez służby marketingowe? Wpis o podróży – a obok link do najnowszej oferty turystycznej. Przepis na pierogi – a obok adres najnowszej lokalizacji sieci sushi-baru. Przykłady można mnożyć. To, że firmom w Internecie chodzi o kontrolę potrzeb konsumenta, chyba nie podlega dziś dyskusji. Apple zainwestuje w firmę identyfikującą linie papilarne użytkownika smartfonu. Oracle kupi inną, zajmującą się analizami marketingowych danych, wypluwanych przez internetowych śledczych.

Dlaczego jednak konta w serwisach społecznościowych mają same firmy? Nie wykluczam, że to z jednej strony moda, z drugiej – wiara, a z trzeciej – eksperyment. Moda na wizerunek firmy komunikatywnej. Wiara, że tak firma komunikuje się z konsumentem bez pośredników. Eksperyment, w którym badaniu poddaje się konsumenta i jego skłonność do przyzwolenia na nagabywanie o podniesiony kciuk.