Już teraz wielu ekonomistów zachodzi w głowę, jaki wariant rozwoju sytuacji przyjmie minister finansów i jakie będzie to miało konsekwencje. Ostrzeżeniem, że sytuacja nie będzie różowa, są choćby słabnące wpływy z VAT.
Więc co, wyższe podatki? Mniejsze inwestycje? Większa od planowanej prywatyzacja? Kolejne uszczuplenie Funduszu Rezerwy Demograficznej? Wolniejsze obniżanie deficytu finansów publicznych? Minister finansów, który być może aktualnie analizuje sytuację na urlopie (który mu się oczywiście należy), będzie musiał odpowiedzieć na te pytania. Być może znów czeka nas serial na temat oszczędności i przesłuchiwanie przez premiera ministrów w świetle kamer. Na razie mamy testowanie reakcji rynku.
O możliwości rewizji prognoz zaczął mówić sam minister, potem jego doradcy, teraz członkowie Rady Gospodarczej przy Premierze. Patrząc na ostatnie komunikaty płynące z resortu finansów można by rzec: mniej polityki, więcej ostrożności. Słyszymy bowiem, że inwestorzy doceniają politykę rządu, czego efektem jest rekordowo niska rentowność polskich obligacji m.in. 5-letnich. Uderzyć mogło zwłaszcza stwierdzenie, że „do końca kadencji parlamentarnej zostały jeszcze ponad 3 lata, a nawet gdyby w 2015 r. do władzy doszła któraś z obecnych partii opozycyjnych i wcieliła w życie swoje nieodpowiedzialne pomysły, to i tak w półtora roku nie zdążyłaby popsuć tego, co rząd konsekwentnie osiągnął w ciągu dwóch kadencji – stabilnych finansów publicznych".
Można oczywiście uważać, że jak się sam nie pochwalisz, to inni też tego nie zrobią. Ale od ministra finansów trzeba wymagać więcej skromności i pokory. Co powie, gdy inwestorzy przy eskalacji kryzysu masowo zaczną pozbywać się naszych papierów? Że to tylko korekta?