Eksperci BCC stwierdzili, że z wykorzystaniem tych pieniędzy jest nieźle. I znów użyli porównania lotniczego, wskazując, że samolot z pieniędzmi unijnymi nabrał już właściwej prędkości i na pewno doleci do celu.

Jednak mimo tych porównań i faktu, że Unia Europejska dofinansowuje w Polsce lotniska regionalne, dyskusja zeszła na kolej. Dlaczego? Kolejarze niezmiennie od początku okresu 2007–2013 dzierżą czerwoną dotacyjną latarnię, wypełnioną po brzegi euro na inwestycje kolejowe, nie radząc sobie z zagospodarowaniem manny z Brukseli. A pieniędzy jest niemało, bo tylko na najważniejsze inwestycje kolejowe w programie operacyjnym „Infrastruktura i środowisko" zarezerwowano około 21 mld zł.

Jak dotąd kolej po te pieniądze sięgnąć nie potrafi (umowy zawarto na ich połowę, a wydano nieco ponad 10 proc.), choć ostatnio powiało optymizmem, gdy spółki kolejowe (PKP PLK i PKP Intercity) za pośrednictwem resortu transportu wydały z siebie wreszcie (mamy koniec 2012 r.) aż 33 nowe projekty, na które chcą wydać pomoc z Brukseli. Kolejarzom, bez uszczypliwości, pozostaje życzyć udanego lotu, bo jeśli nie dolecą z funduszami na czas (do końca 2015 r.) to czeka ich, ale i Polskę, twarde lądowanie na torach.

Byłoby ono podwójnie bolesne. Po pierwsze, nasz kraj straciłby część unijnych dotacji (eksperci mówią o kilku miliardach złotych). Po drugie, byłby to bardzo zły prognostyk przed okresem 2014–2020, w którym gros euro z nowego budżetu UE ma trafić na inwestycje transportowe, ale te bardziej przyjazne środowisku, czyli kolejowe.