Czy PGE i PGNiG zbankrutują?

Środa, 24.10.2012, przejdzie do historii. W każdym razie wszystko teraz na to wskazuje, ale przecież nie takie rzeczy nam politycy opowiadali, a potem odkręcali

Publikacja: 25.10.2012 15:11

Czy PGE i PGNiG zbankrutują?

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Ryszard Waniek

Minister Skarbu ogłosił oto, że atom w Polsce traci priorytet. Zawtórował mu szef kontrolowanego przez państwo giganta, PGE. Wskazał jasno, że albo atom, albo gaz łupkowy. I wygrywa ten drugi. Nikt tak wcześniej sprawy nie stawiał (no może tylko bardzo uważni obserwatorzy mogli domniemywać, że coś jest na rzeczy z tego co padło - a raczej nie padło - w "drugim exposé" premiera).

Co się w środę stało? Została przewrócona do góry nogami konsekwentnie budowana i uzasadniana od lat nasza strategia energetyczna. Po bujaniu w gazowo-atomowych obłokach okazało się, że nawet tak potężne dwa sojusze, jak te dla atomu i łupków - obejmujące przecież największych: PGE, PGNiG czy Orlen - nie udźwigną inwestycji szacowanych nawet na 100 mld zł (po 50 mld na oba projekty). Mają przecież jeszcze na głowie całą masę innych, "zwykłych" projektów.

Dlaczego dopiero teraz, po wydaniu milionów na atomowe ekspertyzy, badania i przygotowania ktoś na to wpadł? Przecież od początku wiadomo było, że możemy finansowo nie udźwignąć tych przedsięwzięć.

Atom miał być ratunkiem dla starzejącego się systemu produkcji energii, którego zapóźnienia w szacowanym na grube miliardy odnawianiu mocy są znane. Miał być alternatywą dla budowy konwencjonalnych bloków, z oczywistych przyczyn opartych u nas na węglu. Ich eksploatacja w perspektywie zacieśniania polityki ochrony klimatu, a zatem cięcia emisji dwutlenku węgla, będzie coraz droższa. Tak, jest jeszcze energia z wiatru, ale jej produkcja na skalę wystarczającą do pokrycia wyczerpujących się dotychczasowych mocy jest na razie wiatrakiem na wodzie pisana.

W sumie lepiej późno niż później. Mydlana bańka mogła pęknąć np. za 4-5 lat, kiedy okazałoby się, że na oba projekty wydano już kilkanaście miliardów, a beneficjenci (?) lukratywnych rządowych kontraktów ledwo zipią. Czyż nie przypomina to nam do złudzenia historii jakichś stadionów i autostrad budowanych na najpewniejsze z pewnych państwowe zlecenia i jakichś wielkich spółek, np. niedawno notowanych w WIG20, które dziś albo upadły, albo rozpaczliwie walczą o przetrwanie.

Co by się działo? Giełda? Niewyobrażalny armagedon spowodowany kłopotami tuzów elitarnej dwudziestki. Banki? Problemy konsorcjów najpotężniejszych instytucji finansujących te projekty (po ostatnich doświadczeniach już nawet obstawiamy, która pierwsza zabrałaby się do zrzucania z siebie jakiejkolwiek odpowiedzialności...). Gospodarka? Widmo wieloletniej zapaści. Setki tysięcy zagrożonych miejsc pracy. A świeczki osiągalne za krocie tylko na czarnym rynku...

Przesadzam? Środowe deklaracje świadczą, że taki scenariusz jednak komuś przyszedł do głowy. A ministrowi skarbu będzie można przypisywać wyciągnięcie polskiej gospodarki znad krawędzi.

No dobrze, a co z łupkami. Jeśli na nie tak mocno stawiamy, może trzeba przeorientować projekty nowych bloków z węgla na gaz. I choć za łupkowy sukces trzymam kciuki najmocniej jak potrafię, to nie mogę się opędzić od myśli co będzie, gdy po ewentualnej rezygnacji z atomu coś z nimi pójdzie nie tak...

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację