Wiadomo, że większość tych pieniędzy już została wpompowana w gospodarkę, co w prosty sposób przełożyło się na wyższy wzrost gospodarczy. A w 2009 r. nawet uchroniło nas przed recesją.
Pytanie jednak, jakie będą długofalowe efekty tych tysięcy większych i mniejszych inwestycji. Czy przyśpieszając wykorzystanie funduszy, zadbaliśmy o jakość wydatków? Czy rzeczywiście dzięki nowym fabrykom i maszynom naszym przedsiębiorcom łatwiej teraz będzie konkurować z zagranicznymi rywalami? Czy wyposażone w nowe laboratoria uczelnie będę generowały więcej projektów, które można przekuć w biznesowy sukces? Czy powstające w dziesiątkach parki technologiczne, strefy inwestycyjne itp. rzeczywiście przyczynią się do rozwoju jakiegoś mikroregionu? Mówiąc wprost: czy dobrze te pieniądze wydaliśmy?
Badań i analiz, które udzieliłyby odpowiedzi na te pytania, jeszcze nie ma. Ale dotychczasowe doświadczenia pokazują, że nie zawsze odpowiedzi będą w pełni satysfakcjonujące. Dotacje na innowacje dostały tysiące firm, jednak pewna część tych projektów ma raczej niewiele wspólnego z innowacjami przez duże I. Ot, prosty zakup nowoczesnej linii produkcyjnej, dzięki czemu lokalnej piekarni będzie łatwiej „wyciąć" lokalną konkurencję. Ci, którzy dostali granty, sami wspominają, że urzędników rozdających pomoc bardziej interesuje biurokracja niż ostateczny efekt.
Projektując nowe programy wykorzystania unijnych pieniędzy, resort rozwoju musi sobie postawić cel nadrzędny: liczy się jakość, a nie tempo wydawania europomocy.