W szlachetnej grupie państw wschodzących zaliczamy się do tych o relatywnie słabych finansach publicznych i mocno zetatyzowanych.  Skalę redystrybucji, poziom długu publicznego i deficytu mamy na tle innych państw wschodzących wysokie (dług publiczny) lub bardzo wysokie (wydatki publiczne). Nie sprzyja to trwałemu wzrostowi gospodarczemu.

Załóżmy jednak, że MFW zmieni zdanie i zaliczy Polskę do krajów rozwiniętych. Dziś grupa liczy 30 państw.  Polska byłaby 31. Otóż mimo że  grupa obciążona jest ciężko zadłużonymi strefą euro, Japonią czy Stanami Zjednoczonymi, okaże się, że Polska nie byłaby liderem wstrzemięźliwości finansowej. Jeśli chodzi o dług publiczny w relacji do PKB, bylibyśmy  na 14. miejscu na 31 państw. Jeśli chodzi o skalę redystrybucji mierzoną wydatkami  – na 13. miejscu. A deficyt finansów publicznych plasowałby nas na 17. miejscu (dane dla 2012 r.). Krótko mówiąc, środek stawki, mimo że państwa wysoko rozwinięte mają za sobą znacznie dłuższy okres budowania dobrobytu na  kredyt.

Rząd, a minister finansów w szczególności, lubi porównywać nas ze strefą euro, gdzie średnio dług jest znacznie wyższy, podobnie jak poziom redystrybucji. Jeszcze lepiej wypadamy na tle Francji, Portugalii czy Włoch. Tylko co  z tego. Znacznie ważniejsze, że finanse publiczne są w  Polsce rozdęte bardziej, niż wynikałoby to z osiągniętej zamożności, a równowaga finansowa dość chwiejna.

Mimo doświadczenia bankructwa Polski w latach 80. przez całą historię  III RP znowu zapożyczaliśmy się, raz bardziej, raz mniej, ale nigdy nie byliśmy na plusie. Czyli można w Polsce osiągnąć pełny konsensus polityczny. Szkoda, że w takiej sprawie.