Ostatecznie posłowie jednogłośnie zafundowali nam, a właściwie handlowcom, obniżkę opłat za transakcje kartą. Z obecnych średnio ok. 1,2 proc. mają spaść od przyszłego roku do ok. 0,5 proc. Klient zapewne zmiany w kieszeni nie odczuje, ale sklepikarze, nie mówiąc o dużych sieciach handlowych – owszem.

Ale i dla konsumentów piątkowa decyzja Sejmu może – choć nie musi – mieć takie konsekwencje, że prowadzący małe sklepiki osiedlowe chętniej będą przyjmować płatności karta nawet w przypadku niewielkich zakupów. Teraz często do 15 czy 20 zł chcą rozliczać się tylko gotówką. Kto z nas nie odbił się choć raz od kasy z pustymi rękami z powodu braku pieniędzy w portfelu lub kupował niepotrzebne drobiazgi przy kasie, by zaokrąglić rachunek?

To może jeszcze nie być koniec wojny o interchange, bo, jak wiadomo, dalej idące zmiany planuje Bruksela. Unijni urzędnicy chcą, by opłata spadła do 0,2 proc. transakcji w przypadku kart debetowych i 0,3 proc. dla kart kredytowych.

Pytanie, czy obniżka interchange będzie wystarczającą zachętą dla tych sklepów, które nie zdecydowały się na zainstalowanie terminali kartowych. Mam nadzieję, że tak. Nie wierzą w to, jak można już usłyszeć, bankowcy, którzy na całej operacji stracą – przychody ich instytucji spadną. Już straszą, że „wydawanie kart płatniczych może okazać się nierentowne, a banki będą miały mniejszą motywację, żeby inwestować w nowe technologie i produkty służące klientom". To zapewne tylko bankowe strachy na Lachy. Finansowe straty spróbują odbić sobie w innych miejscach i na innych produktach. Już zresztą w ostatnim czasie widać, jak w obliczu spadku stóp procentowych wzrosły różne opłaty i prowizje. Jeszcze przed cięciem interchange.