Gdy po globalnym kryzysie finansowym lat 2007–2008 wzrost gospodarczy w krajach wysoko rozwiniętych okazał się uporczywie niski, ekonomiści zaczęli zadawać sobie pytanie, czy aby nie zaczyna się materializować sformułowana przez Alwina Hansena w 1939 r. hipoteza sekularnej stagnacji. Mówi ona, że połączenie spadku podaży pracy i spowolnienia postępu technologicznego może prowadzić do trwałego obniżenia tempa wzrostu PKB.
Prawie wszystko już było
W wydanej w 2016 r. książce „Przyspieszenie i spadek amerykańskiego wzrostu” Robert Gordon starał się pokazać, że właśnie czeka nas takie trwałe spowolnienie wzrostu, ponieważ wynalazki, które wdrożono do masowej produkcji w XX wieku zaspokoiły już nasze podstawowe potrzeby, takie jak choćby wygodne mieszkania i szybki transport. I tak w istocie się stało. Przeciętny obywatel w krajach rozwiniętych żyje dzisiaj wygodniej i higieniczniej niż królowie w średniowieczu.
Robert Gordon uznał, że skoro nasze podstawowe potrzeby zostały zaspokojone, to nowe wynalazki nie wygenerują już tak dużego, jak dawniej, popytu na inwestycje, co trwale osłabi tempo wzrostu. Piętrzący się od lat nadmiar oszczędności w przedsiębiorstwach zdawał się potwierdzać tę tezę, ponieważ oznaczało to, że popyt na inwestycje stał się trwale zbyt słaby, by wchłonąć całość oszczędności.
Europejscy ekonomiści postulują dzisiaj, by utworzona niedawno Europejska Rada ds. Innowacji miała te same filary skuteczności co DARPA
W latach 90. oczekiwano, że rewolucja informatyczna spowoduje przyspieszenie wzrostu. Przejawem towarzyszącego jej optymizmu był boom na giełdach wywołany masowymi zakupami akcji spółek, które wprawdzie przynosiły straty, ale wierzono, że z czasem przyniosą zyski. Boom załamał się w 2000 r. (słynne pęknięcie bańki internetowej – red.), a na dodatek okazało się, że rewolucja informatyczna przyniosła wprawdzie wzrost wydajności, ale nie był on ani duży, ani trwały. Do dzisiaj mamy świeżo w pamięci, że nieomal do końca zeszłej dekady wzrost gospodarczy i jego perspektywy były w krajach rozwiniętych tak słabe, że banki centralne prawie nie podnosiły stóp procentowych.