W pierwszej dziesiątce zestawienia są cztery rodzaje spółek.

Prywatne „od kołyski", które – tak jak założone w latach 90. CCC i LPP – są dziś wielkimi przedsięwzięciami śmiało wychodzącymi za granicę. Są firmy niegdyś państwowe – np. Stomil Sanok czy Fabryki Mebli Forte – które szczęśliwie znalazły prywatnego właściciela. Jedna świeżo sprywatyzowana – Ciech – która jeszcze jako państwowa dzięki sprawnemu zarządowi przeszła udaną restrukturyzację.

Najwyżej ze spółek Skarbu Państwa jest grupa Azoty. Tyle że ta firma dotarła tam... ze strachu przed Rosją. Pojawienie się w akcjonariacie rosyjskiego Acronu zmusiło zakłady azotowe z Tarnowa i Puław do fuzji, a kurs dodatkowo szedł w górę, bo rywal kupował akcje.

Pierwszym kontrolowanym przez Skarb Państwa przedsiębiorstwem, które znalazło się wysoko w zestawieniu, jest PZU. Ale to firma prowadzona przez ludzi z doświadczeniem w biznesie prywatnym. A co z innymi państwowymi czempionami, które – jak podkreślał w Sejmie minister skarbu – tak świetnie pomnażają swoją wartość? Gigant PGE trzyma się w dolnej połowie zestawienia głównie dzięki dywidendzie wymuszanej przez skarb. 14-proc. wzrost kursu w trzy lata to niewiele jak na firmę mającą niemal monopol na dostawy prądu w znacznej części kraju. Energetyczna Enea stanęła w miejscu. Kurs KGHM spadł o jedną czwartą i zyski przyniosła akcjonariuszom tylko dywidenda.

Zestawienie zamyka państwowa Jastrzębska Spółka Węglowa – z ponad 60-proc. stratą przyniesioną akcjonariuszom. Wiem, wiem: spadek cen węgla, agresywny import z Rosji. Znam te wymówki. Tylko dlaczego prywatna Bogdanka – wszak z tej samej branży ?– dała w tym samym czasie akcjonariuszom 16 proc. zarobku? To pokazuje różnice w zarządzaniu przez właściciela państwowego i prywatnego. Bo Ciech i PZU to jednak tylko wyjątki.