Ale wybuchł kryzys ukraiński, w ślad za nim rosyjskie sankcje wobec naszych jabłek i wieprzowiny, a potem zachodnie sankcje, które nieco wypłoszyły z Rosji inwestorów i wpędziły ją w stagnację. Początkowo wydawało się, że w skali całej polskiej gospodarki nie powinny to być efekty bardzo groźne, ale sprawa – jak to się ładnie określa – ma charakter rozwojowy. A ostatnio zaczyna wyglądać na to, że problemy będą jednak niemałe.
Same bezpośrednie efekty handlowe wydarzeń na Wschodzie nie są głównym problemem. Polski eksport na rynki wschodnie (Rosja, Ukraina, Białoruś) wynosił w roku 2013 ok. 19 miliardów dolarów (około 9 proc. całego eksportu, czyli odpowiednik 3,7 proc. polskiego PKB). Już w pierwszym półroczu obniżył się on o 9 proc. w ujęciu dolarowym (w cenach stałych i w euro spadek był jeszcze większy), przy czym o ile w przypadku Rosji spadek ten był ograniczony do ok. 7 proc., o tyle w przypadku przeżywającej potężne załamanie gospodarcze i osłabienie waluty Ukrainy spadek sięgał 23 proc.
Należy niestety oczekiwać, że pełne efekty zarówno sankcji, jak recesyjnego obniżenia popytu importowego naszych wschodnich sąsiadów odczuwalne będą w pełni dopiero w drugiej połowie roku i mogą zaowocować spadkiem eksportu (w ujęciu dolarowym) rzędu 15–20 proc. ?To oznaczałoby redukcję całego polskiego eksportu o 1,5–2 proc., czyli negatywny wpływ na wzrost PKB rzędu 0,5–07 proc. Efekt ten mógłby ulec pogłębieniu w przypadku dalszej eskalacji wojny handlowej pomiędzy Rosją a Zachodem. Ale czy to się zdarzy – nie mnie pytać ani nawet nie panią kanclerz Merkel, ale wyłącznie Władimira Putina. Bo to on trzyma w ręce karty i je z kamienną twarzą pokerzysty rozgrywa.
Niestety, znacznie groźniejsze jest dla nas to, co dzieje się nie na wschód, ale na zachód od nas. Poprzednią falę kryzysu w latach 2012–2013 przeżyliśmy w niezłej formie, bo w niezłej formie wytrzymała ją gospodarka Niemiec. Teraz sprawy zaczynają jednak wyglądać gorzej. Do Europy napływają same niepokojące wiadomości – na wschód od granic Unii tli się wciąż wojna rosyjsko-ukraińska, na południowy wschód od Europy płonie żywym ogniem bliskowschodni konflikt wywołany ekspansją islamskiego kalifatu. Druga największa gospodarka strefy euro, czyli Francja, ugrzęzła w stagnacji i buntuje się przeciwko niemieckim receptom na przeciwdziałanie kryzysowi ?– rzecz jasna murem będą gotowe za nią stanąć kraje Południa, co może na nowo otworzyć front walki w samej strefie euro. Słowem – wszystko to, co jeszcze pół roku temu wyglądało nieźle, dziś budzi zaniepokojenie.
Efekty już niestety są. Niemcy obserwują swoją spadającą produkcję przemysłową i tną prognozy wzrostu gospodarczego. W ślad za tym spowalnia lub spada eksport i produkcja tam, gdzie eksport do Niemiec ma kluczowe znaczenie dla rozwoju – a więc i w Polsce. Za wcześnie jeszcze, by trąbić na alarm – ale trzeba na to wszystko bardzo uważnie patrzeć. Bo kto wie, może nowe kłopoty są już za rogiem...