Z ostatnich danych GUS wynika, że mniej, niż wynosi średnie wynagrodzenie brutto, zarabia ponad 66 proc. Polaków. Czyli dla większości cena ma znaczenie.
Spektakularnym objawem tego trendu jest tratowanie się tłumów podczas wielkich promocji organizowanych w naszym kraju zwłaszcza przy okazji otwarcia nowych centrów handlowych. Mniej spektakularnym, ale dużo boleśniejszym, jest stan handlu, którego zyski spadają. Z danych Bisnode wynika, że średnia rentowność w handlu spadła poniżej 1 proc. A im mniej rentowna branża, tym trudniej jej dobrze płacić pracownikom. Nawet największe sieci handlowe mają kłopoty – na 200 z nich aż 20 proc. kończy rok finansowy ze stratą.
Skąd to załamanie? Handel to poligon globalnych przemian gospodarczych. Po pierwsze, jeszcze nigdy, tak jak obecnie, nie można było porównać ceny niemal dowolnego produktu. Wystarczy dostęp do internetu. W teorii ekonomii informacja jest podstawowym elementem zdobywania przewagi konkurencyjnej. Dzięki sieci przewagę zdobyli klienci. Po drugie, gdy punktem sprzedaży może być witryna w internecie, dużo łatwiej dotrzeć do szerokiej grupy odbiorców bez ponoszenia kosztów oddziałów, czynszów czy płac w odległych miejscowościach. Choć wciąż nie wszystkich produktów i usług to dotyczy.
Wygląda na to, że to nie koniec rewolucji. Pęd do konkurencji cenowej, będący immanentną cechą kapitalizmu, ma doprowadzić do marginalizacji handlu i usług, jakie dzisiaj znamy. Tak przynajmniej wieszczy w książce „The Zero Marginal Cost Society" amerykański ekonomista Jeremy Rifkin. Jego zdaniem miejsce konsumentów zajmą prosumenci, którzy nie będą potrzebowali pośredników. Sami się staną stroną wymiany handlowej – bez względu na to, czy będą to produkty czy usługi. Koszt krańcowy zbliży się do zera.
A ten, kto obniży koszt krańcowy zdobywa przewagę nad konkurencją. Jest bowiem tańszy.