Warszawiacy (i zapewne nie tylko) tłumnie stawili się na jej otwarciu. Z wielu rozmów słychać było, że to historyczny dzień dla miasta.
Wreszcie ruszyło. Wreszcie wszyscy mogli zobaczyć efekty ponad pięcioletnich prac, które pochłonęły w sumie niemal 6 mld zł. Nie mają dziś już znaczenia opóźnienia przy budowie. Ani nawet to, że gdzieś nie działały jedne czy drugie ruchome schody – choć to oczywiście łakomy kąsek dla wszelkiej maści malkontentów. I woda na młyn dla różnych tak zwanych aktywistów wieszczących upadek Pragi przez sprawniejsze skomunikowanie jej z lewym brzegiem Wisły.
Fakt – można zastanowić się nad wyraźniejszym oznaczeniem głównych kierunków kolejki. Słyszałem głosy warszawiaków, że nie widać tego wyraźnie. A co dopiero mają powiedzieć goście...
Bez wątpienia zmieni się obraz Warszawy. Na plus. W wielu wymiarach. Dla mnie efekt jest jednoznaczny: nowe perspektywy tak dla mieszkańców obu brzegów Wisły, jak i przedsiębiorców po stronie praskiej - od deweloperów (wiem, wiem - uosabiają oni samo zło dla części komentatorów, którzy jednak sami z przyjemnością mieszkają w nowych blokach), po przedstawicieli drobnego handlu i usług.
Praga radykalnie zbliżyła się do centrum miasta; nie jest już żadnym problemem dostanie się do sklepu czy zakładu usługowego (w niedzielę przejazd z Ronda Daszyńskiego na Dworzec Wileński zajął mi dokładnie 10 minut; zdarzało mi się jechać tyle autem w korku w godzinach szczytu od Ronda Czterdziestolatka do ul. Emilii Plater, to jakieś 500 metrów).