Ekonomia hydrauliczna

Sejm w przystępie olśnienia stwierdził, że można bankom zabrać nie 9 tylko 19 mld złotych zysków i przekazać je tym, którzy zaciągnęli kredyty we frankach

Publikacja: 08.08.2015 17:43

Piotr Aleksandrowicz

Piotr Aleksandrowicz

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Wczytując się w argumentację cwaniaków, którzy swoim naciskiem załatwili sobie dotację do mieszkania, można się dziwić, że zabrano tylko 19 a nie 119 miliardów. Wszak banki mają, niech dają.

W istocie skonfiskowano pieniądze trzech grup społecznych: akcjonariuszy tych banków, w tym funduszy emerytalnych i inwestycyjnych; klientów banków, w tym oszczędzających i emerytów oraz podatników. Podział ile kto straci, objawi się post factum, zależnie od tego, jaką część utraconych zysków przełkną banki i ich główni udziałowcy, a jaką uda im się odzyskać podnosząc opłaty, prowizje i marże. Im więcej strat poniosą banki, tym więcej stracą też podatnicy, bo gdyby faktycznie bankom zyski spadły o 19 mld złotych, budżet straci na tym prawie 4 miliardy podatku CIT. Co oznacza, że np. każdy podatnik PIT, dołoży mniej więcej dwieście złotych do kredytu zaciągniętego przez niewątpliwie zamożniejszy ułamek społeczeństwa. Natomiast gdyby jakimś cudem banki nie poniosły strat, przerzucając wszystko na barki swych klientów - to druga skrajność - wówczas każdy z nich, a jest ich w Getinie, PKO BP, Millenium czy BZ WBK pewnie z 5 milionów, zapłaci 4 tysiące złotych.

Mamy ekonomię hydrauliczną, to znaczy ekonomię przepompowywania pieniędzy od jednych do drugich. Jak w każdym systemie pomp, ciągle trzeba coś zakręcać i odkręcać. Teraz Senat będzie odkręcał decyzję Sejmu, ale nawet jeśli to uczyni, to doświadczenie podpowiada, że coś z tej hydrauliki zostanie. Może na przykład przepompują 9 a nie 19 miliardów złotych. Nadto jest całkiem prawdopodobne, że Sejm znowu zakręci to, co Senat odkręci, czynił tak już wielokrotnie.

Cała ta historia z dotacją dla frankowców jest dowodem, że skoncentrowany interes zawsze znajdzie sobie politycznych patronów, w przeciwieństwie do rozproszonego obywateli, konsumentów czy podatników. Nadto, jeśli rząd dał przykład, jak można skonfiskować oszczędności emerytalne i rozdać je potem po uważaniu, to dlaczego parlament nie miałby znienacka powtórzyć tak skutecznego manewru.

Piszę o tym dość spokojnie, powiedziałbym nawet melancholijnie, bo jeśli z lotu ptaka ogarnąć pejzaż polskiej gospodarki w najbliższych latach, to wart 19 miliardów epizod frankowy nie zasługuje na większe emocje. Jakiś tam spadek wzrostu gospodarczego spowoduje, ale przecież nie dramatyczny.

To co ważniejsze, to zwrot do etatyzmu, jaki niewątpliwie w XXI wieku nastąpił w Polsce. Początkowo był to etatyzm przykrywany sloganami o demokracji i społecznymi, teraz nadchodzi epoka etatyzmu przykrywanego hasłami narodowymi i antykapitalistycznymi. Ale w obu przypadkach chodzi o to samo: polityczni wybrańcy chcą kontrolować gospodarkę i obywateli, chcą zabierać, dzielić i rządzić.

Hasła społeczne i narodowe uzasadniają ograniczanie rozwiązań rynkowych, prowadzą do woluntaryzmu gospodarczego i nadmuchują państwowego Lewiatana. To kosztuje i to zacznie naprawdę hamować wzrost gospodarczy. Myślę więc, że prędzej czy później podatki pójdą w górę. Najpierw w ramach wojny podatkowej domiar otrzyma kapitał finansowy i zagraniczny. A potem w miarę zaostrzania się walki klasowej pod topór pójdą tubylcy zamożni w majątek i o wysokich dochodach. Słowem, pod hasłem naprawy kapitalizmu rozpocznie się likwidacja kapitału.

Wczytując się w argumentację cwaniaków, którzy swoim naciskiem załatwili sobie dotację do mieszkania, można się dziwić, że zabrano tylko 19 a nie 119 miliardów. Wszak banki mają, niech dają.

W istocie skonfiskowano pieniądze trzech grup społecznych: akcjonariuszy tych banków, w tym funduszy emerytalnych i inwestycyjnych; klientów banków, w tym oszczędzających i emerytów oraz podatników. Podział ile kto straci, objawi się post factum, zależnie od tego, jaką część utraconych zysków przełkną banki i ich główni udziałowcy, a jaką uda im się odzyskać podnosząc opłaty, prowizje i marże. Im więcej strat poniosą banki, tym więcej stracą też podatnicy, bo gdyby faktycznie bankom zyski spadły o 19 mld złotych, budżet straci na tym prawie 4 miliardy podatku CIT. Co oznacza, że np. każdy podatnik PIT, dołoży mniej więcej dwieście złotych do kredytu zaciągniętego przez niewątpliwie zamożniejszy ułamek społeczeństwa. Natomiast gdyby jakimś cudem banki nie poniosły strat, przerzucając wszystko na barki swych klientów - to druga skrajność - wówczas każdy z nich, a jest ich w Getinie, PKO BP, Millenium czy BZ WBK pewnie z 5 milionów, zapłaci 4 tysiące złotych.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację