Od stuleci ludzie próbują podważyć nieuchronność dwóch rzeczy, które – jak podkreślał Benjamin Franklin – jako jedyne są w życiu pewne: śmierci i podatków. Ze śmiercią nie mamy specjalnych sukcesów, chociaż w ostatnich dekadach nasze życie statystycznie konsekwentnie się wydłuża, ale z podatkami wiele firm radzi sobie całkiem sprawnie.
Efektem tej sprawności – wspartej nierzadko przez armię świetnych ekspertów podatkowych – jest luka w płaconym przez firmy podatku CIT. I to pomimo usilnych starań fiskusa, który skutecznie walczy z luką VAT-owską (co doceniła także Komisja Europejska), chwaląc się też od dwóch lat szybko rosnącymi wpływami z CIT.
Nawet jeśli część ekspertów przypisuje ten wzrost głównie dobrej koniunkturze w gospodarce, to nie sposób pominąć efektów walki obecnej ekipy rządzącej o uszczelnienie systemu podatkowego, w którą zaangażowały się służby specjalne i Ministerstwo Sprawiedliwości. Teraz na celownik fiskusa trafią zapewne firmy, które w minionym roku zwiększyły straty.
Eksperci zwracają uwagę, że duża część tych strat to efekt znaczącego wzrostu kosztów, co tylko po części można przypisać rosnącym kosztom pracy i energii. Reszta to rezultat optymalizacji podatkowej, czyli odwiecznej zabawy w kotka i myszkę, w której nierzadko wygrywają firmowe myszki. Przekonała się o tym nawet Komisja Europejska, która od kilku lat stara się wymusić większe wpływy podatkowe od cyfrowych gigantów „made in USA". Na razie bez sukcesów.
Na tej zabawie najgorzej wychodzą małe myszki, które często giną w labiryncie kolejnych przepisów, nowelizacji, jakimi kot (fiskus) stara się uszczelniać system, a konkretnie luki. Duzi gracze wspierani przez ekspertów podatkowych z krajowych i globalnych firm stale wyszukują coraz to nowe, niekiedy bardzo wyrafinowane, rozwiązania. Dzięki nim płacą czasem mniejsze podatki niż średnie firmy, których na dobrych doradców nie stać.