Koronawirus: lekarze i pielęgniarki boją się zakażenia na porodówce

Brak masek i kombinezonów ochronnych odstrasza od dyżurów na oddziałach położniczych. Ciężarne mogą nie mieć gdzie rodzić.

Publikacja: 22.03.2020 20:33

Koronawirus: lekarze i pielęgniarki boją się zakażenia na porodówce

Foto: Adobe Stock

– W moim szpitalu kilku młodych, zdrowych ginekologów poszło na zwolnienie. Podobnie jak na większości porodówek dyrekcja nie zapewniła nam ani kombinezonów, ani masek, a oni nie chcą ryzykować – mówi lekarka ze stołecznego szpitala położniczego. Sama do pracy chodzi w masce kupionej za własne pieniądze i bierze dyżury za „dezerterów": – Ze względu na chorobę przewlekłą jestem w grupie ryzyka i w razie zakażenia koronawirusem mogę umrzeć. Ale wybrałam taki zawód i chcę pomagać pacjentkom – mówi lekarka.

Dr Michał Bulsa z Kliniki Ginekologii Operacyjnej i Onkologii Ginekologicznej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego również nie schodzi z pola walki i dyżuruje na położniczo-ginekologicznej izbie przyjęć, ale próbuje zrozumieć kolegów, którzy zamykają gabinety prywatne: – Położnictwo jest dziedziną szczególną. Jak żadna inna wymaga czasami natychmiastowych interwencji. Jeśli mam do czynienia z odklejeniem łożyska i masywnym krwawieniem z dróg rodnych, muszę zadziałać w ciągu kilku sekund. A nakładanie specjalistycznego kombinezonu ochronnego trwa co najmniej kilka minut, po których moja pacjentka i jej dziecko mogą nie przeżyć. Tyle że podczas takiej operacji ryzyko zakażenia od chorej na koronawirusa pacjentki jest ogromne – tłumaczy dr Michał Bulsa.

Czytaj też:

Epidemia: to nie jest dobry czas dla kobiet w ciąży

Specjalne rozwiązania na specjalne czasy

Położnik w jednej z mazowieckich porodówek chciałby mieć taki dylemat: – Gdyby karetka przywiozła mi pacjentkę z odklejonym łożyskiem, nie miałbym wyboru, bo takich kombinezonów po prostu u nas nie ma. I, szczerze mówiąc, nie wiem, czy nie zawahałbym się i nie skończył za kratkami – mówi. Nie dziwi się, że w tak wielu oddziałach trudno zapełnić grafiki.

Takiego problemu nie ma prof. Ewa Barcz, kierownik Oddziału ginekologiczno-położniczego Międzyleskiego Szpitala Specjalistycznego w Warszawie: – Pracujemy w pełnym składzie. To kwestia ludzi, ale też zabezpieczenia. W szpitalu wprowadzono procedury postępowania z pacjentami z podejrzeniem Covid-19. Obecnie mamy do dyspozycji środki ochrony osobistej. Wydzielono też specjalną izbę przyjęć dla zakażonych koronawirusem albo z jego podejrzeniem. Mamy możliwość przyjęcia porodu i wykonania cięcia cesarskiego w zakresie SOR u pacjentki z podejrzeniem zakażenia, o ile nie będzie możliwości odesłania jej do szpitala jednoimiennego, by nie doprowadzać do potencjalnego kontaktu z chorymi w samym oddziale. W ramach szybkiej ścieżki test na koronawirusa możemy wykonać u ciężarnej w ciągu kilku godzin.

Lekarka podkreśla, że zgodnie z zaleceniami powinno się odesłać zarażoną rodzącą do szpitala na Wołoską. – Ale jeśli będzie na to za późno, możemy w bezpiecznych warunkach przyjąć poród – mówi prof. Ewa Barcz.

A lekarka z innej lecznicy, która maskę kupiła za własne pieniądze, uważa, że taki standard powinien obowiązywać w każdej lecznicy. – Powinien nam to zapewnić resort zdrowia – uważa.

Rzecznik Ministerstwa Zdrowia Wojciech Andrusiewicz tłumaczy jednak, że za bieżącą aprowizację szpitali, także w środki ochrony osobistej, odpowiada kierownictwo. – Przecież każda placówka musiała nimi dysponować przed pojawieniem się koronawirusa. My zapewniamy bieżący dostęp do środków ochrony osobistej przede wszystkim szpitalom zakaźnym, gdzie jest główny front walki z zakażeniami. Tam potrzeba każdego sprzętu, dlatego też tam ukierunkowujemy większość naszych wysiłków. Pozostałe jednostki otrzymują pieniądze na zakupy z rezerwy rządu od wojewodów – mówi rzecznik.

– W moim szpitalu kilku młodych, zdrowych ginekologów poszło na zwolnienie. Podobnie jak na większości porodówek dyrekcja nie zapewniła nam ani kombinezonów, ani masek, a oni nie chcą ryzykować – mówi lekarka ze stołecznego szpitala położniczego. Sama do pracy chodzi w masce kupionej za własne pieniądze i bierze dyżury za „dezerterów": – Ze względu na chorobę przewlekłą jestem w grupie ryzyka i w razie zakażenia koronawirusem mogę umrzeć. Ale wybrałam taki zawód i chcę pomagać pacjentkom – mówi lekarka.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Edukacja i wychowanie
Jedna lekcja religii w szkołach, dwie w przedszkolach i grupy międzyszkolne. Jest projekt zmian
Prawo dla Ciebie
Nowy obowiązek dla właścicieli psów i kotów. Znamy szacowany koszt
Edukacja i wychowanie
Ferie zimowe 2025 później niż zazwyczaj. Oto terminy dla wszystkich województw