Od początku lat 90. w Polsce wszystkie kolejne rządy planowały swoje ustawy reprywatyzacyjne. W ciągu 20 lat powstało wiele projektów. Żadnego nie udało się przeforsować. Powód był zawsze ten sam: brak pieniędzy w budżecie.
Wiedzą o tym byli właściciele kamienic, dworów, nieruchomości ziemskich, więc informacje o kolejnej legislacyjnej porażce przyjęli z chłodną obojętnością. Są świadomi, że dla nich jedyną drogą do odzyskania własności są wieloletnie batalie sądowe. Cierpliwe znoszenie upokorzeń jest przy tym bezwzględnie pożądane, gdyż urzędnicy, a także sądy, piętrzą kolejne przeszkody.
Agencja Nieruchomości Rolnych oferuje np. byłym właścicielom ich własność na zasadzie pierwokupu. Składa propozycje typu: jeśli pan nie chce kupić, to sprzedamy pana dawną własność komuś innemu. Sprawy nie polepszył Naczelny Sąd Administracyjny, który orzeczeniem sprzed tygodnia utrudnił życie starającym się o rekompensaty zabużanom. W urzędach wojewódzkich uzasadnienia odmownych decyzji dotyczących zwrotu brzmią jak scenariusze kiepskich komedii.
Dlatego z dużym niepokojem oczekiwano w czwartek na werdykt Sądu Najwyższego, który mógł dobić i tak ledwo pełzającą reprywatyzację. Sąd stwierdził, że roszczenia byłych właścicieli nie przedawniły się i nadal mogą oni dochodzić swoich praw. Sukces jest jednak połowiczny, bo mogą żądać tylko majątku lub odszkodowań, ale nie utraconych korzyści.