Tak długi czas rozpatrywania wniosku urzędnicy tłumaczyli... nieobecnością w pracy urzędnika, który się sprawą zajmował. Dziś zaś twierdzą, że można mówić jedynie o przewidywanym terminie zakończenia sprawy, bo nie ma... „jednoznacznie określonego przedmiotu postępowania”.
– Wniosek [o zwrot ziemi – red.) zawierał wyłącznie wstępne dane, niewystarczające do uzyskania materiałów archiwalnych pozwalających na ocenę stanu prawnego nieruchomości – tłumaczy dziś Jan Budniak, naczelnik miejskiego Wydziału Nieruchomości Skarbu Państwa (WNSP). Dodaje, że wywłaszczony właściciel był wzywany do uzupełnienia wniosku.
– To prawda. Zgodnie z żądaniami urzędników dostarczyłem m.in. decyzję wywłaszczeniową i poświadczony notarialnie akt własności – mówi nasz czytelnik. Po kilku latach urzędnicy stwierdzili, że znów czegoś brakuje.
– Wywłaszczenia w latach 60. i 70. były przeprowadzane w masowej skali z małą starannością w archiwizacji wydanych dokumentów – wyjaśnia Jan Budniak. – Dotyczy to zarówno dokumentacji prawnej, geodezyjnej, jak i architektonicznej. W postępowaniach o zwrot nieruchomości największy wpływ na rozstrzygnięcie ma tymczasem analiza dokumentacji archiwalnej w odniesieniu do dzisiejszego stanu formalnoprawnego nieruchomości. Poważną trudność sprawia oczywiście nie sama analiza materiału, lecz odnalezienie właściwych dokumentów źródłowych – podkreśla.
Miasto, jak podaje naczelnik, musi dotrzeć m.in. do archiwalnej dokumentacji budowlanej czy planów inwestycji, jakie miały być prowadzone na przejętej przez państwo ziemi.
– Od czasu wywłaszczenia zmieniała się nomenklatura oznaczania nieruchomości i jej granice – tłumaczą urzędnicy. Podkreślają, że dziś muszą zweryfikować właśnie informacje dotyczące m.in. geodezyjnego oznaczenia działek. – Musimy też uzyskać stanowisko PZL-Wola dotyczące inwestycji, o której była mowa w decyzji lokalizacyjnej będącej podstawą wywłaszczenia – mówi naczelnik WNSP.