[b]Rz: Czy w sprawie reprywatyzacji możemy mówić o przełomie?[/b]
Marcin Libicki: Zdecydowanie tak. Wcześniej z reguły takie sprawy załatwiane były odmownie. Urzędnicy, a potem sądy uznawały, że dwory i pałace mogły zostać przejęte na podstawie dekretu o reformie rolnej, ponieważ były funkcjonalnie związane z gospodarstwem. A to przecież nieprawda. Jeśli jakiś element dworu był funkcjonalnie związany z rolnictwem, to najwyżej jeden pokój – kancelaria, gdzie siedział zarządca. Poza tym dekret o reformie bardzo często łamany był też w inny sposób – konfiskowano majątki faktycznie mniejsze niż zakładały przepisy. Jeśli teraz zaczyna się wreszcie brać pod uwagę takie okoliczności, to naprawdę idzie ku lepszemu.
[b]Ale batalia o odebrane majątki nadal przypomina drogę przez mękę.[/b]
A wcale nie musiałoby tak być. Według założeń reformy rolnej w zachodniej Polsce konfiskacie powinny podlegać wyłącznie majątki o powierzchni powyżej 100 hektarów, zaś w pozostałej części kraju – 50 hektarów. W efekcie państwo zabierało majątki bardzo różnej wielkości. Ziemię tracił i ten, który miał 110 hektarów, i ten, który miał ich 300. Jedni byli pokrzywdzeni bardziej, inni mniej. Dlatego teraz, aby zniwelować tę nierówność, spadkobiercy powinni gremialnie wystąpić do sądów o zwrot majątków odpowiadających podstawie zapisanej w dekrecie. Jeśli taka interpretacja zostałaby poparta przez prawnicze autorytety i cykl artykułów w największych gazetach, sprawę częściowej reprywatyzacji moglibyśmy załatwić nawet bez ustawy. Wykładnia dokonana przez znanych prawników dałaby sądom i urzędnikom doskonałe narzędzie do uzasadnienia wyroków korzystnych dla spadkobierców dawnych właścicieli ziemskich.
[b]Ale przecież spadkobiercy nadal zdani byliby na urzędników i sądy. Tymczasem ustawa rozwiewałaby wszelkie wątpliwości.[/b]