Jesienią zeszłego roku nasi czytelnicy zaciągnęli w Polbanku kredyt hipoteczny w euro. – O wyborze banku zadecydowały niskie koszty początkowe, dobra obsługa oraz niewysoka marża – tłumaczy pani Katarzyna (nazwisko do wiadomości redakcji). Początkowo raty były spłacane w złotych, a bank sam przeliczał je na euro.
– Po kilku miesiącach uznaliśmy, że korzystniej będzie dla nas, jeśli zaczniemy płacić bezpośrednio w walucie. Miesięcznie zyskalibyśmy na tym około 100 zł – wyjaśnia klientka Pol-banku. – Dodatkowo postanowiliśmy skrócić czas spłaty kredytu. Do umowy chcieliśmy więc wprowadzić dwie zmiany. Zgodnie z regulaminem każda z nich wymaga aneksu, na który trzeba wyłożyć 500 zł. To na rynku jedna z najwyższych stawek za takie operacje.
Klienci poprosili więc, by bank obie zmiany zawarł w jednym aneksie. – Podczas składania wniosku pracownica Polbanku poparła naszą prośbę, umieszczając stosowną informację na dokumencie – opowiada czytelniczka.
Tymczasem bank, zgadzając się na nowe warunki spłacania kredytu, zaproponował podpisanie dwóch odrębnych aneksów. I zażądał za nie w sumie 1000 zł. Na skargę klientów odpowiedział, że „konieczne było przygotowanie dwóch odrębnych aneksów do umowy z uwagi na różne warunki w nich zawarte oraz odmienne terminy wejścia w życie postanowień znajdujących się w aneksach”.
– To absurdalne tłumaczenie. Nie jesteśmy jednak w stanie zmusić banku do podpisania jednego aneksu. Taka postawa, nastawiona na maksymalizację zysków, jest sprzeczna z zasadą równości stron – żalą się klienci.