Bob Dylan: zaskoczyć was wszystkich. I siebie samego

„Ciągle w drodze” Howarda Sounesa to przebogata biografia barda, laureata Nobla i multimilionera.

Publikacja: 25.07.2023 12:40

Bob Dylan: zaskoczyć was wszystkich. I siebie samego

Foto: materiały prasowe

Z liczącej ponad 650 stron książki, a właściwie monitoringu trwającego od 82 lat reality show, wyłania się niejednoznaczny portret nieprzewidywalnego artysty-kameleona, który wykreował się na enigmę, czym pobudzał nieustanne zainteresowanie i wywoływał zaskoczenie. Ale irytację, oburzenie i zawód też.

Szedł pod prąd niczym osoba dwubiegunowa. Kreował nowe wcielenia, niezależne oblicze muzyki, wbrew buczącej na niego publiczności, nie tylko gdy zmienił gitarę akustyczną na elektryczną. Faktycznym „Judaszem” stał się, sprzedając hymny pokolenia do reklam oraz prawa do piosenek i albumów. A może, jak na muzycznego Jokera przystało, wygrał w fonograficzną ruletkę 600 mln dolarów i śmieje nam się nos.

Czytaj więcej

Chory Dylan bał się spotkania z Elvisem

Śladami beatników

Zawsze uwielbiał gry słowne, wyobraźni, maskarady, które rozmówców i bliskich wprowadzały w stan totalnej dezorientacji. Pochodząc z żydowskiej rodziny o korzeniach w Europie Wschodniej, zrobił wiele, by zaistnieć jako klasyczny amerykański folkowiec-włóczęga, na co składał się nieprzyjemny zapaszek, a nawet oddech skunksa. Ku zaskoczeniu rodziców mówił w wywiadach, że jest sierotą i wychował się w wędrownej trupie. Gdy „Newsweek” obnażył kłamstwa – na prywatne tematy milczał. Zrobiło się jeszcze ciekawiej.

Sounes wspomina o jednym z nowojorskich lekarzy żydowskiego pochodzenia, który drogę folkowca wybrał pierwszy, a Dylan wielokrotnie kradł cudze pomysły – na szczęście innowacyjnie, zaczynając jeszcze na studiach od przywłaszczenia zestawu płyt z folkowymi pieśniami zebranymi przez etnografów. Korzystał z nich nawet po latach m. in. na rewelacyjnym „Time Out Of Mind” (1997). Nie raz był ścigany za kradzież przez przyjaciół, a nawet policję. W mowie noblowskiej powoływał się na podobieństwo z Szekspirem, który też „uszlachetniał” cudze pomysły i pisał na scenę. Wśród inspiracji trzeba wymienić Biblię i Dylana Thomasa – także w pseudonimie artysty urodzonego jako Roberta Zimmerman.

Muzycznie najważniejszy był folkowiec Woody Guthrie, którego nachodził w szpitalu, by artystycznie się usynowić, gdy muzyk był już nieprzytomny. Sounes wskazuje konkretnych ludzi, od których dowiadywał się o beatnikach, czyli Allenie Ginsburgu i Jack Kerouaca, zanim sam ich poznał lub ruszył z gitarą na włóczęgę ich śladami, w 1975 r. organizując „Rolling Thunder Revue” bezprecedensowy muzyczny tabor m. in. z Ginsburgiem.

Czytaj więcej

Jacek Cieślak: Hipokryzja megagwiazd. Dlaczego Bono milczy ws. ataku na Ukrainę?

Podstępny impresario

Sounes przypomina tournée przełomowe z powodu walki z rasizmem, ale też dochodów. Na święcie hipisów w Woodstock Bob nie wystąpił, bo miał ich dość, po wypadku motocyklowym (kolejna mistyfikacja) szukał ciszy z rodziną, ale też podpisał kontrakt na udział w Isle of Wight Festival w Anglii za, bagatela, 50 tys. dolarów (dziś blisko 400 tys. dolarów). Tournee pod koniec lat 70. i 114 koncertów dla dwóch milionów fanów przyniosło 20 mln dolarów (dzisiejsze 90 mln dolarów). Włóczega był krezusem jak król żebrakow.

Autor wprowadza nas w kulisy narastającego przez lata konfliktu z menedżerem Albertem Grossmanem, który utorował karierę Dylana, i zwiększał wpływy z tantiem, ale jak się okazało również dla siebie, ponieważ był w połowie właścicielem praw do piosenek Boba, który nie doczytał umowy i dowiedział się o tym przez przypadek.

Podobny los bard zgotował pierwszej żonie Sarze, ex-modelce, z którą zdążył spłodzić pięcioro dzieci, do czasu gdy zorientowała się, że nie jest jedyną kobietą męża. Z dokładnie udokumentowanej listy dziewczyn i kochanek, pośród których wiele było chórzystkami i szarpało się za włosy podczas tournée – wynika, że Dylan romansował na zakładkę, mając wiele partnerek jednocześnie. Do czasu o sobie nie wiedziały, co spotkało także promującą Boba w świecie folku Joan Baez. Potrafił być wobec niej zimnym draniem. Inna kochanka żaliła się, że podarował jej tylko mandarynkę. Sknerus? Nie do końca: innym fundował wille.

Czytaj więcej

Universal kupuje piosenki Dylana. Ile jest warte 60 lat twórczości?

Profeta profitu

Życie Dylana z kobietami przypomina zaskakujące koncerty, gdy co jakiś czas zmieniał muzyków, którzy nigdy nie wiedzieli gdzie, kiedy i co zagrają. Można powiedzieć, że on sam o nikim i niczym poza muzyką nie pamiętał: był nieuświadomionym egoistą, bigamistą, choć usprawiedliwiać go nie należy. Najbardziej lubił czarne chórzystki, które pochodziły ze środowisk, w których był nieznany. Ale poślubioną w tajemnicy chórzystkę Dennis Carolyn, z którą ma córkę, też porzucił. Wcześniej dzięki niej się ochrzcił – wbrew oburzeniu części rodziny - i nagrał ewangelizujący album „Slow Train Coming” z Markiem Knopflerem. Keith Richards powiedział wtedy, że Dylan się „profetą profitu”. Pokolenie rówieśników, zmęczone wolnością i narkotykami, nawracało się bowiem masowo.

Nie z wszystkimi partnerkami udało mu się zachować przyjaźń. Sara wolała uzyskać w wyniku rozwodu połowę z 60 mln dolarów (dzisiaj to ponad 300 mln USD), bo gdy wysłała opiekunkę dzieci do uzgodnienia szczegółów opieki – ta w mig została nową muzą Dylana.

Tak jak z początku, po przebyciu na Greenwich Village w Nowym Jorku szukał towarzystwa gwiazd folku, tak potem sam był magnesem. Na kartach książki powracają spotkania z The Beatles, których wkręcił w marihuanę, ale też zainspirował poetyckim tekstami, tak jak oni jego elektrycznym graniem. Są opisane sesje z Harrisonem oraz Starrem i Lennonem, którego śmierć Bob obsesyjnie przeżył, bojąc się o własne życie.

Kłótnie z Cohenem

Z wzajemnością lubił się z Cashem i muzykował, z Cohenem najpierw darł koty, a potem śpiewał u niego sprośne chórki. Od Warhola wyciągnął portret Presleya, choć płótnem gardził, przez co stracił setki tysięcy dolarów. Sam malując, idzie tropem Chagalla.

Młodego Springsteena, który sprzedawał więcej niż on płyt, nie wpuścił na scenę, choć potem się przyjaźnili. Zaskoczył zaproszeniem do grania muzyków Sex Pistols i The Clash. Towarzyszyli mu The Band, zespół Toma Petty, zaś sam chciał był członkiem Grateful Death, jednak wypadał fatalnie. Często zżerała go trema, ale też buntował się przeciw fanom, którzy, jak mawiał, nie mogą zawładnąć koncertem.

Woli się nie podobać i grać hity w nie dających się rozpoznać interpretacjach. Lepszy bowiem od rutyny jest odlot, bo tylko wtedy może zdarzyć się magia.

„Niniejsza biografia opiera się na nowych benedyktyńskich badaniach” – napisał o swojej książce Howard Sounes i nie jest to bezpodstawna autoreklama, tylko godne przyklaśnięcia stwierdzenie, poparte rozmowami z kilkuset osobami, znających Dylana, akolitów i krytyków.

Śledztwo trwa

Książka, wydana przez wydawnictwo Kosmos Kosmos, zatytułowana jest „Ciągle w drodze”, zgodnie z praktyką bohatera, ale autor też nie odpoczywał, skoro obecne poszerzone wydanie z 2021 r. w przekładzie Filipa Łobodzińskiego, skądinąd tłumacza songów barda i ich wykonawcy pod szyldem Dylan.pl, jest już trzecim, od premiery pierwszego w 2011 r. licząc.

Stąd 650 stron całości, a także końcowy „album” prezentujący rodzinę Boba, jego żony, kochanki, posiadłości. Nie bez znaczenia jest to, że Sounes zaczynał jako dziennikarz śledczy, który rozwikłał zagadkę tajemniczego zaginięcia kobiet w Londynie. Oczywiście Dylan nie jest seryjnym mordercą, ale z pewnością trójkątem bermudzkim już tak, jeśli uwzględnić, że mistyfikował swoje życie, ukrywał różne przygody, co wymagało nie lada śledztwa, włącznie z dotarciem do akt cywilnych oraz majątkowych.

To śledztwo było drobiazgowe, dlatego są fragmenty życia Dylana, z których dowiemy się z kim i o czym rozmawiał, co pił zażywał, choć najważniejsze są genezy jego słynnych songów – w tym „Knockin’ on Heaven’s Door” z westernu reżysera, który tonął w alkoholu, ilustrują bowiem historię pop kultury i spotkań z najważniejszymi jej postaciami, aż do wyniesienia na noblowski ołtarz sztuki wysokiej. Dylan jest bowiem pierwszym literackim noblistów pośród gwiazd muzyki zwanej popularną.

Z liczącej ponad 650 stron książki, a właściwie monitoringu trwającego od 82 lat reality show, wyłania się niejednoznaczny portret nieprzewidywalnego artysty-kameleona, który wykreował się na enigmę, czym pobudzał nieustanne zainteresowanie i wywoływał zaskoczenie. Ale irytację, oburzenie i zawód też.

Szedł pod prąd niczym osoba dwubiegunowa. Kreował nowe wcielenia, niezależne oblicze muzyki, wbrew buczącej na niego publiczności, nie tylko gdy zmienił gitarę akustyczną na elektryczną. Faktycznym „Judaszem” stał się, sprzedając hymny pokolenia do reklam oraz prawa do piosenek i albumów. A może, jak na muzycznego Jokera przystało, wygrał w fonograficzną ruletkę 600 mln dolarów i śmieje nam się nos.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Muzyka popularna
"Putin chce zniszczyć naszą niepodległość". Lider ukraińskiego rocka w Warszawie
Muzyka popularna
Tournee Stonesów. Minimum 800 dolarów za obejrzenie Jaggera z pierwszych rzędów
Muzyka popularna
Pośmiertne spotkanie Floydów. Wkrótce album Gilmoura. Już jest singiel
Muzyka popularna
Festiwale domykają programy. Nowe przeboje usłyszymy na żywo
muzyka
Taylor Swift i Pearl Jam. Królowa popu i król grunge’u
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?