Emigracja to ważne doświadczenie, pouczające. O Niemcach na przykład bohater „Bruderszaftu...” dowiaduje się tego, co najważniejsze, gdy rosyjski azylant wyciągnął z kanału portowego tonącego Szweda, brukowce pisały: „Niemiec uratował życie szwedzkiego marynarza”. Świat zresztą jest niemal równie absurdalny co peerelowska rzeczywistość, w której w międzyczasie – jak się dowiaduje – komunistyczne państwo, chcąc wreszcie zarobić na czymkolwiek, postanowiło zakładać i utrzymywać domy publiczne. Naturalnie i one przyniosły deficyt.
Akcja powieści wraz z bohaterem przenosi się jednak do sandinowskiej Nikaragui, gdzie rewolucja zupełnie już goni w piętkę. I znów nasuwa się porównanie z „Moskwa – Pietuszki”, bo i tam jest opis rewolucji, wprawdzie bardzo specyficznej, gdyż jej główny cel to zobowiązanie niejakiej Szury, by sklep w Połomach otwierała o szóstej rano, a nie o dziewiątej trzydzieści. Jakby mimochodem „rewolucjoniści” wypowiadają wojnę Norwegii, przyznają prawo do polskiego korytarza Władysławowi Gomułce, odbierając je Józefowi Cyrankiewiczowi, żądają od Harolda Wilsona zabrania kanonierki z zatoki Akaba itd. Nie inaczej będzie z bohaterem „Bruderszaftu z Belzebubem”, któremu przyjdzie – po wyzwoleniu z niewoli w Nikaragui – przeprowadzać z Kalifornii do Japonii słynny lotniskowiec „Saratoga”. Wśród międzynarodowej załogi narodzi się pomysł, by uprowadzić okręt do Gdańska: „Jak będziemy mieli lotniskowiec, to wszyscy nam mogą naskoczyć. Ruscy, Niemcy, Szwedzi. Będziemy panować na Bałtyku” – ekscytuje się były działacz „Solidarności”, współpracownik KOR zresztą. Kiedy ktoś przytomny zauważa, że lotniskowiec o wyporności 300 tys. ton najzwyczajniej w świecie nie zmieści się na Bałtyku, zamiast do Gdańska awanturnicy popłyną na Madagaskar i utworzą tam województwo, a po przyłączeniu Seszeli i Mauritiusa Polska stanie się mocarstwem światowym. Naturalnie, świetnych nowych pomysłów przybywa proporcjonalnie do opróżniania kolejnych butelek, bo już Wieniedikt Jerofiejew słusznie zauważył, że „człowiek jest marny rano po przepiciu, ale na jakież szczyty wznosi się wieczorem!”.
[srodtytul]Całe moje życie[/srodtytul]
Powieść Macieja Rybińskiego skrzy się dowcipem, wręcz obezwładnia śmiałością skojarzeń, inwencją językową. Przy tym jak najdalsza jest od śmieszności za wszelką cenę, choć np. rozmowa jenerała—premierowicza z prymasem Polski, który odmawia odprawienia egzorcyzmów w gmachu Komitetu Centralnego, na którym pojawił się napis: „Mane, thekel, fares” – poraża komizmem. Kiedy jednak mieszkająca przy ulicy Smolnej stara kobieta opowiada o tym, jak na partyjnym budynku jeden po drugim zmieniają się hasła, na próżno usiłujące przykryć tajemniczy napis, przestaje to być wesołe. Przypomnijmy sobie te hasła: „Daliśmy odpór wrogim elementom”, „Wojsko gwarancją kierowniczej roli klasy robotniczej”, „Wybraliśmy mniejsze zło”, „Partia na czele socjalistycznej odnowy”, „Hańba warchołom Radomia i Ursusa”, „Budujemy drugą Polskę”, „Pomożemy”, „Wiesław z narodem – naród z Wiesławem”, „Utniemy rękę kontrrewolucji”, „Tito – pies łańcuchowy imperializmu”, „Stalin, Bierut, Wilhelm Pieck”. Kobieta komentowała: „... potem się oblałam cała. Byłam pewna, że już umieram, i jak to zwykle bywa, całe moje życie przesuwa mi się przed oczami”.
Takie też było to życie w – podobno – wolnej Polsce. Polsce wywalczonej z tak wielkim trudem przez gigantów przełomu XIX i XX stulecia, o których opowiada w powieści Rybińskiego... stary wieszak, pełniący tu podobną rolę co Rzecki ze swoim „Pamiętnikiem starego subiekta” w „Lalce” Prusa. Ten wieszak wykłada lekcję historii, w której pojawiają się Piłsudski i Dmowski, Perl i Balicki, Limanowski i Jodko-Narkiewicz, Haller i Żeromski. Gdy bohater „Bruderszaftu...” wraca do Polski, nie znajduje w niej dawnych przyjaciół, zmieniły się, i to bardzo, knajpy na „szlaku”, miasto jest inne, ludzie są inni, ale w sklepie Desy trafia na ten sam wieszak... Choćby po ten niezwykły mebel warto było i trzeba było wracać.
Bardzo ważną, choć na pozór jedynie satyryczną, powieść napisał Maciej Rybiński. Powinno znaleźć się dla niej miejsce obok „Raportu o stanie wojennym” Marka Nowakowskiego, „Przed agonią” Janusza Krasińskiego, „Jest” Dawida Bieńkowskiego. We wciąż skromnym zestawie książek o Polsce dnia wczorajszego. Polsce nieopisanej.