Podróż do kresu grudniowej nocy

Trzydzieści pięć lat po opublikowaniu sławnego poematu „Moskwa – Pietuszki” ukazał się polski odpowiednik dzieła Wieniedikta Jerofiejewa – „Bruderszaft z Belzebubem” Macieja Rybińskiego.

Publikacja: 22.11.2008 00:24

Podróż do kresu grudniowej nocy

Foto: Rzeczpospolita, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

To jedna z najlepszych książek kończącego się roku.

Ogromna i jakże przyjemna niespodzianka. Maciej Rybiński, cierpiący na gazetową biegunkę, od lat zasypuje nas politycznymi artykułami, komentarzami, a zwłaszcza felietonami. Zdarzają mu się perły, często jednak ginące w masie tekstów – powiedziałbym – przewidywalnych. To zresztą wyjątkowo trudna i niewdzięczna rola: spróbujcie dzień w dzień dostarczyć do gazety świeży towar, niezmiennie dowcipny, z zaskakującą i wbijającą się w pamięć puentą. Ale dziennikarstwo tak mocno zaciążyło nad pisarstwem Rybińskiego, że – jak sądzę – zapominało się, że to ten facet napisał scenariusz najlepszego serialu telewizyjnego schyłkowego okresu PRL, jakim był „Alternatywy 4”.

[srodtytul]SPATiF jak Dworzec Kurski[/srodtytul]

I oto „Ryba” przypomniał o sobie książką życia. Swojego życia, bo niezależnie od wszelkich fantazji odbijają się w niej koleje losu autora ze szczególnym uwzględnieniem gorącego okresu pierwszej „Solidarności”, emigracji i powrotu do kraju.

Podobno – jak twierdzi pisarz – początki „Bruderszaftu z Belzebubem” (niemającego jeszcze tego tytułu) sięgają właśnie emigracji, a książka wzięła się z nostalgii. Za Polską, za Warszawą, za Traktem Królewskim, a i za w jakiejś mierze pokrywającym się z tym ostatnim „szlakiem”, z drobiazgową dokładnością przedstawionym w pierwszej części powieści, najbardziej jerofiejewskiej. Rybiński wspomina, że zafascynował się wówczas Singerem i jego opisem Warszawy, takim właśnie niezwykle skrupulatnym, precyzyjnym. Taka jest też jego opowieść o pijackiej peregrynacji bohatera (narratora) „Bruderszaftu...”, który wraz z przyjacielem w wieczór 11 grudnia 1981 roku wędrował z restauracji SDP przy Foksal, przez Janeczkę i Złotą Rybkę na Nowym Świecie, Antyczną, czyli dawny Marzec przy placu Trzech Krzyży, po niezawodny SPATiF w Alejach Ujazdowskich. Niezawodny, gdyż – w co trudno dziś uwierzyć, a i wtedy nie bardzo było to do pojęcia – gorzałki w gastronomii nie było, co najwyżej można było ugasić niekończące się pragnienie produktami zastępczymi w rodzaju litewskiego balsamu ziołowego czy „wódki z kury”, a mianowicie likieru Curacao Orange.

Ten deliryczny spacer dwóch – jak pisał Jerofiejew – „tęsknotą znękanych szatynów” jako żywo przypomina gehennę Wieniczki z „Moskwa – Pietuszki”, gdy musi przetrwać od świtu do otwarcia sklepów. Pozostaje mu tylko rozpamiętywanie, co poprzedniego dnia wypił na Sawiełowskim, co – i ile – na Kalejewskiej, na Czechowa i przy przecięciu Sadowej. No a potem wiadomo, chciał zobaczyć Kreml, by trafić tak jak zwykle na Dworzec Kurski, tyle że i tam nie dotarł, zasnąwszy w przypadkowej, nieznanej bramie. Jeśli chodzi o bohatera powieści Rybińskiego, to zdziwił mnie jedynie jego konsekwentny upór, by – już po SPATiF – nie dokończyć upojnego wieczoru nad ranem – w Ścieku. Ale też czas był wyjątkowy.

[srodtytul]Socjalizm jak cholera[/srodtytul]

Najważniejsze pytanie tamtych grudniowych dni brzmiało: „Wejdą, nie wejdą?”. Odpowiedź miała zostać udzielona już niebawem, po północy z 12 na 13 grudnia. Wcześniej jednak akcja powieści Rybińskiego, na ostatni wieczór sprzed wojny polsko-jaruzelskiej, przenosi się – a gdzieżby indziej? – na wesele. Z córką badylarza żeni się akurat syn Męczydława („piskorza narodowego porozumienia sunącego wzdłuż linii socjalistycznej odnowy”). Pseudonim to dość czytelny, podobnie jak kilka innych rozsianych w tej książce, w której już pod prawdziwymi nazwiskami występuje też gromada polityków i propagandystów tamtych dni z m.in. Urbanem i Falską, Jachaczem i Milewskim, Kiszczakiem i Kociołkiem.

Sceny weselne u Rybińskiego nawiązują do najlepszych tradycji literatury polskiej, do – pomijając już Wyspiańskiego – Jerzego Andrzejewskiego i Marka Nowakowskiego. I to na tym przyjęciu dochodzi do tytułowego bruderszaftu bohatera powieści z Belzebubem, a dokładnie z Dragonem Belzebubowiczem. Bruderszaftu, a następnie antybruderszaftu, gdyż, gdy bohater odmawia objęcia zaoferowanej mu przez Belzebubowicza posady redaktora naczelnego satyrycznego pisma, temu odechciewa się „bawić w drobnomieszczańskie konwenanse” i wyznaje szczerze, że „przykrość sprawia mu widok mordy pańskiej, ordynarnej i nieinteligentnej”. Podobnie w Złotej Rybce zachowywał się korespondent moskiewskiej „Prawdy”, najpierw rozpływając się nad Wałęsą – „gordym czełowiekiem” i chwaląc polską kulturę, a następnie przeklinając: „Ach wy, Paljaczki, mordy wam bić, swołocz, jebana wasza mać”.

Dialogi bohatera z Dragonem Belzebubowiczem należą do najważniejszych w powieści. Dowiedzieć się z nich można m.in., czym dla ludowej władzy w PRL był socjalizm: „Ponieważ władza jest socjalistyczna, socjalistą jest ten, kto w niej uczestniczy. Natomiast kto nie uczestniczy, jest naturalnie antysocjalistyczny”.

[srodtytul]Reforma w burdelu[/srodtytul]

Emigracja to ważne doświadczenie, pouczające. O Niemcach na przykład bohater „Bruderszaftu...” dowiaduje się tego, co najważniejsze, gdy rosyjski azylant wyciągnął z kanału portowego tonącego Szweda, brukowce pisały: „Niemiec uratował życie szwedzkiego marynarza”. Świat zresztą jest niemal równie absurdalny co peerelowska rzeczywistość, w której w międzyczasie – jak się dowiaduje – komunistyczne państwo, chcąc wreszcie zarobić na czymkolwiek, postanowiło zakładać i utrzymywać domy publiczne. Naturalnie i one przyniosły deficyt.

Akcja powieści wraz z bohaterem przenosi się jednak do sandinowskiej Nikaragui, gdzie rewolucja zupełnie już goni w piętkę. I znów nasuwa się porównanie z „Moskwa – Pietuszki”, bo i tam jest opis rewolucji, wprawdzie bardzo specyficznej, gdyż jej główny cel to zobowiązanie niejakiej Szury, by sklep w Połomach otwierała o szóstej rano, a nie o dziewiątej trzydzieści. Jakby mimochodem „rewolucjoniści” wypowiadają wojnę Norwegii, przyznają prawo do polskiego korytarza Władysławowi Gomułce, odbierając je Józefowi Cyrankiewiczowi, żądają od Harolda Wilsona zabrania kanonierki z zatoki Akaba itd. Nie inaczej będzie z bohaterem „Bruderszaftu z Belzebubem”, któremu przyjdzie – po wyzwoleniu z niewoli w Nikaragui – przeprowadzać z Kalifornii do Japonii słynny lotniskowiec „Saratoga”. Wśród międzynarodowej załogi narodzi się pomysł, by uprowadzić okręt do Gdańska: „Jak będziemy mieli lotniskowiec, to wszyscy nam mogą naskoczyć. Ruscy, Niemcy, Szwedzi. Będziemy panować na Bałtyku” – ekscytuje się były działacz „Solidarności”, współpracownik KOR zresztą. Kiedy ktoś przytomny zauważa, że lotniskowiec o wyporności 300 tys. ton najzwyczajniej w świecie nie zmieści się na Bałtyku, zamiast do Gdańska awanturnicy popłyną na Madagaskar i utworzą tam województwo, a po przyłączeniu Seszeli i Mauritiusa Polska stanie się mocarstwem światowym. Naturalnie, świetnych nowych pomysłów przybywa proporcjonalnie do opróżniania kolejnych butelek, bo już Wieniedikt Jerofiejew słusznie zauważył, że „człowiek jest marny rano po przepiciu, ale na jakież szczyty wznosi się wieczorem!”.

[srodtytul]Całe moje życie[/srodtytul]

Powieść Macieja Rybińskiego skrzy się dowcipem, wręcz obezwładnia śmiałością skojarzeń, inwencją językową. Przy tym jak najdalsza jest od śmieszności za wszelką cenę, choć np. rozmowa jenerała—premierowicza z prymasem Polski, który odmawia odprawienia egzorcyzmów w gmachu Komitetu Centralnego, na którym pojawił się napis: „Mane, thekel, fares” – poraża komizmem. Kiedy jednak mieszkająca przy ulicy Smolnej stara kobieta opowiada o tym, jak na partyjnym budynku jeden po drugim zmieniają się hasła, na próżno usiłujące przykryć tajemniczy napis, przestaje to być wesołe. Przypomnijmy sobie te hasła: „Daliśmy odpór wrogim elementom”, „Wojsko gwarancją kierowniczej roli klasy robotniczej”, „Wybraliśmy mniejsze zło”, „Partia na czele socjalistycznej odnowy”, „Hańba warchołom Radomia i Ursusa”, „Budujemy drugą Polskę”, „Pomożemy”, „Wiesław z narodem – naród z Wiesławem”, „Utniemy rękę kontrrewolucji”, „Tito – pies łańcuchowy imperializmu”, „Stalin, Bierut, Wilhelm Pieck”. Kobieta komentowała: „... potem się oblałam cała. Byłam pewna, że już umieram, i jak to zwykle bywa, całe moje życie przesuwa mi się przed oczami”.

Takie też było to życie w – podobno – wolnej Polsce. Polsce wywalczonej z tak wielkim trudem przez gigantów przełomu XIX i XX stulecia, o których opowiada w powieści Rybińskiego... stary wieszak, pełniący tu podobną rolę co Rzecki ze swoim „Pamiętnikiem starego subiekta” w „Lalce” Prusa. Ten wieszak wykłada lekcję historii, w której pojawiają się Piłsudski i Dmowski, Perl i Balicki, Limanowski i Jodko-Narkiewicz, Haller i Żeromski. Gdy bohater „Bruderszaftu...” wraca do Polski, nie znajduje w niej dawnych przyjaciół, zmieniły się, i to bardzo, knajpy na „szlaku”, miasto jest inne, ludzie są inni, ale w sklepie Desy trafia na ten sam wieszak... Choćby po ten niezwykły mebel warto było i trzeba było wracać.

Bardzo ważną, choć na pozór jedynie satyryczną, powieść napisał Maciej Rybiński. Powinno znaleźć się dla niej miejsce obok „Raportu o stanie wojennym” Marka Nowakowskiego, „Przed agonią” Janusza Krasińskiego, „Jest” Dawida Bieńkowskiego. We wciąż skromnym zestawie książek o Polsce dnia wczorajszego. Polsce nieopisanej.

[i]Maciej Rybiński „Bruderszaft z Belzebubem”. Ilustracje Andrzej Krauze. Axel Springer sp. z o.o. Warszawa 2008[/i]

To jedna z najlepszych książek kończącego się roku.

Ogromna i jakże przyjemna niespodzianka. Maciej Rybiński, cierpiący na gazetową biegunkę, od lat zasypuje nas politycznymi artykułami, komentarzami, a zwłaszcza felietonami. Zdarzają mu się perły, często jednak ginące w masie tekstów – powiedziałbym – przewidywalnych. To zresztą wyjątkowo trudna i niewdzięczna rola: spróbujcie dzień w dzień dostarczyć do gazety świeży towar, niezmiennie dowcipny, z zaskakującą i wbijającą się w pamięć puentą. Ale dziennikarstwo tak mocno zaciążyło nad pisarstwem Rybińskiego, że – jak sądzę – zapominało się, że to ten facet napisał scenariusz najlepszego serialu telewizyjnego schyłkowego okresu PRL, jakim był „Alternatywy 4”.

Pozostało 92% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski