Zdecydowanie wygląda na gwiazdę literatury amerykańskiej. Mimo wieku (68 l.) przystojny, opalony, zrelaksowany, z ciekawością obserwujący, co dzieje się dookoła. Kiedy wszedł do ubitej sali kina Atlantic, przywitały go rzęsiste oklaski.
Nic dziwnego. W zasadzie każda powieść Johna Irvinga sprzedaje się w milionowych nakładach na całym świecie, a filmy na nich oparte stają się hollywoodzkimi przebojami. „Hotel New Hampshire”, „Świat według Garpa”, „Regulamin tłoczni win”, „Jednoroczna wdowa” (film nosi tytuł „Drzwi w podłodze”) – to tylko najsłynniejsze z nich.
Pisarz przyjechał do Warszawy, by promować najnowszą książkę „Ostatnia Noc w Twisted River”, ale rozmawiano o niej stosunkowo niewiele. Prowadzącego spotkanie Tomasza Raczka interesował raczej Irving jako człowiek, a także – co w przypadku Raczka zrozumiałe – autor związany z branżą filmową.
– Napisanie powieści zajmuje mi średnio sześć lat, a scenariusza mniej więcej sześć miesięcy – odparł zapytany o relacje literatury i kina. – Ale raczej nie będę już pisał scenariuszy. Po pierwsze, stworzenie powieści daje mi pełną satysfakcję, a oglądanie filmu niekoniecznie. Po drugie, na sfilmowanie „Regulaminu tłoczni win” czekałem 12 lat, na ekranizację „Syna cyrku” czekam już 21. Po prostu to zbyt długo trwa. Nie sądzę, żebym mógł dożyć wejścia do kin filmu opartego na skrypcie, który teraz bym napisał – dodał z uśmiechem zdradzającym spory dystans do siebie.
Raczek spytał też pisarza o specyficzną technikę, polegającą na rozpoczynaniu pracy nad książką od napisania ostatniego zdania.