[b][link=http://www.rp.pl/galeria/9145,1,333122.html]Zobacz galerię zdjęć[/link][/b]
Jest wiele powodów, dla których warto tu przyjechać – podczas trzech dni i niespełna 30 festiwalowych godzin organizatorzy prezentują światową czołówkę jazzu, bluesa i r’n’b.
Tylko tu ramię w ramię zagrali dwaj najwybitniejsi obecnie gitarzyści John Scofield i Bill Frisell. Równać się z nimi może tylko Pat Metheny. Dołączyli jako goście do tria pianisty McCoy Tynera, a gwiazdą był również saksofonista Gary Bartz, niegdyś grający z Milesem Davisem. Tylko tu mogliśmy zobaczyć, jak Scofield zrywa strunę gitary, a Frisell wręcza mu swoją zapasową. Po chwili obaj śledzą nuty tematu „Blues on the Corner” Tynera i włączają się solówkami w odpowiednim momencie. Temat „In a Mellow Tone” zagrali swobodnie, jak na jam session. To był najlepszy, prawdziwie jazzowy koncert na North Sea.
Kto chciał się przekonać, na czym polega istota jazzu, mógł posłuchać orkiestry Jazz at Lincoln Center Wyntona Marsalisa w nowym repertuarze inspirowanym muzyką flamenco z udziałem pianisty Chano Domingueza. Marsalis i jego muzycy zachwycili solówkami, ale aranżacje były już tak rozbudowane i wyszukane, że ich muzyka straciła spontaniczność.
[srodtytul]Kobiety w mniejszości[/srodtytul]