Krzysztof był jedną z najpiękniejszych postaci w naszym środowisku od kilkudziesięciu lat. Byliśmy świadomi jego walki, choć nigdy się nie skarżył i nie pokazywał, jak trudno żyć z takim wyrokiem. Trwać na krawędzi życia i śmierci. Żył tak wspaniale, pogodnie i silnie, że byliśmy przekonani, że odchodzenie dotyczy wszystkich, tylko nie jego. Ze zawarł jakiś pakt z Bogiem, za wstawiennictwem Karola Wojtyły, któremu dawał głos w filmie „Jan Paweł II”. Pakt o nieśmiertelności.

Pięknie zadebiutował w Teatrze Narodowym za dyrekcji Adama Hanuszkiewicza, był objawieniem jako bohater romantyczny. Mocnym wejściem była jego główna rola w „Wacława dziejach”. Grałem z nim razem w „Mężu i żonie” wraz z Jadwigą Jankowską-Cieślak i Haliną Rowicką. Nasze drogi stale się krzyżowały. Dawaliśmy razem koncerty poezji. To właśnie między innymi dzięki niemu zbłądziła ona pod strzechy.

Koncerty wierszy Miłosza, recytacje podczas Mszy za Ojczyznę były jak krople, które drążyły skałę i doprowadziły do wybuchu Solidarności, a potem Okrągłego Stołu. W ostatnich latach interpretacja poezji w jego wykonaniu znacznie się zmieniła. To jego cierpienie i walka z przeciwnościami losu nadały jej nowy, głębszy wymiar. Przed kilkoma laty, na zaproszenie kardynała Dziwisza, czytaliśmy wspólnie w Krakowie teksty Jana Pawła II. Umawialiśmy się na kolejne spotkania…