Razem z Andym Barlowem powróciliście w tym roku na scenę muzyczną piątym albumem studyjnym „5". Fani czekali na niego osiem lat. Czy obawialiście się tego, jak zostanie odebrany?
Lou Rhodes:
Nie, byliśmy bardzo podekscytowani! Nie mogliśmy się doczekać wejścia do studia, chcieliśmy sprawdzić, jak będziemy w nim brzmieć po ośmiu latach przerwy. Zaczęliśmy grać i poszło świetnie.
Nagrywanie i koncertowanie to odmienne doświadczenia. Występowaliście już w wielu krajach. Czy spotkaliście się z różnym przyjęciem?
Różnice rzeczywiście istnieją. Dwa lata temu na przykład pierwszy raz zagraliśmy w Polsce, w klubie Palladium. I był to koncert, który pamiętamy do dziś. Polska publiczność czekała na nas ponad dziesięć lat. Od razu po wejściu na scenę poczuliśmy gorące emocje. Dwa miesiące temu wystąpiliśmy w Polsce ponownie, w Katowicach (na festiwalu Tauron Nowa Muzyka – przyp. red.) i przekonaliśmy się, że Warszawa to nie był przypadek i że znowu uczestniczymy w czymś niezwykłym. Polacy odbierają muzykę sercem i duszą. Na drugim biegunie są na przykład pełni rezerwy Niemcy, którzy wszystko analizują.