Funkowe rytmy i soulowe melodie zdominowały Jazz Jamboree

Żywiołowym występem polskiej grupy Retro Funk w klubie Tabu zakończył się w sobotę 53. festiwal Jazz Jamboree.

Aktualizacja: 05.12.2011 11:40 Publikacja: 05.12.2011 10:40

Lalah Hathaway

Lalah Hathaway

Foto: Archiwum autora, Marek Dusza m.d. Marek Dusza

Koncerty były rozproszone w czasie i przestrzeni, podobnie planuje swe imprezy większość polskich festiwali. Tylko starsi bywalcy pamiętają czasy świetności najważniejszego polskiego festiwalu jazzowego, kiedy przez pięć dni w Sali Kongresowej występowały sławy, na które czekało się cały rok. Według tamtych kryteriów, program tegorocznego Jazz Jamboree można by zmieścić w jeden wieczór.

 

Ale i tak organizatorom — Fundacji Jazz Jamboree należą się słowa uznania. Miesiąc wcześniej program nie był jeszcze pewny. W ostatniej chwili udało się uzyskać dofinansowanie z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach Prezydencji Polski w UE.

Dziś na polskich scenach nie brakuje wielkich czy też ważnych dla historii jazzu muzyków. Tej jesieni można ich było posłuchać przede wszystkim poza Warszawą. We Wrocławiu wystąpił Sonny Rollins, w Bielsku-Białej Cecil Taylor, Pharoah Sanders i Tom Harrell. Gwiazdą Jazz Jamboree był niewątpliwie saksofonista, kompozytor David Sanborn z powodzeniem łączący w swej muzyce wszystko, co przyciąga tłumy. Co prawda, koncert jego tria z najlepszym dziś hammondzistą Joeyem DeFrancesco wypełnił klub Palladium, ale w porównaniu z tysiącami fanów, jakie oklaskują go np. na North Sea Jazz Festival w Rotterdamie, to znak, że popularność jazzu spada. Dlaczego? Nie ma go praktycznie w mediach, reklamy na billboardach i plakatach zawodzą. Jeśli ktoś chce informacji o koncertach, musi je sam znaleźć w Internecie.

A występ Davida Sanborna mógł się podobać praktycznie każdemu miłośnikowi muzyki. Saksofonista grał bardzo melodyjnie, ton jego instrumentu był wyrazisty, w dynamicznych utworach wręcz agresywny. W programie słychać było inspirację bluesem i rhythm and bluesem, jego trio z powodzeniem mogło akompaniować Rayowi Charlesowi.

Prawdziwą sensację organizatorzy zaprosili do Sali Kongresowej. Była nią wokalistka r'n'b Lalah Hathaway, córka słynnego w latach 70. wokalisty Donny'ego Hathawaya. Popularnością nie dorównuje dzisiejszym gwiazdom jak Jill Scott, Erykah Badu czy Alicia Keys, ale ma lepszy od nich głos, wprost stworzony do soulowych hitów. Szkoda, że publiczność nie dopisała, bo odkryłaby nowy talent zasługujący na szersze uznanie.

Lalah Hathaway przedstawiła różnorodny repertuar od standardów do nowych kompozycji z jej najnowszej płyty „Where It All Begins" wydanej przez wytwórnie Stax/Concord. W balladach była ujmująco szczera i zniewalająca niskim, zmysłowym głosem. W dynamicznych tematach aż chciało się wstać i kołysać do rytmu. Wokalistce udało się podnieść publiczność z krzeseł dopiero w finale, co w Sali Kongresowej wcale nie dziwi. Na koniec znakomitą solówkę zagrał trębacz Michael „Patches" Stewart. Jak się okazało, ten utytułowany funkowy muzyk mieszka w Polsce.

Skąd artystka r'n'b na festiwalu jazzowym? To już standard na całym świecie. Największe imprezy przyciągają publiczność właśnie  sławami soulu, bluesa i funku. I nikt nie ma im tego za złe, bo te style wywołują podobne emocje. Pokazał to polski zespół Retro Funk dowodzony przez saksofonistę Sebastiana Stanny'ego. Atrakcyjny repertuar, wszechogarniający rytm i mocna sekcja instrumentów dętych mogła porwać do zabawy każdą publiczność. Były też rockowe, gitarowe solówki i bluesowe brzmienie organów Hammonda.

Polscy artyści wystąpili też w imprezach towarzyszących Jazz Jamboree. W Legionowie zaśpiewała Krystyna Prońko, a w ostatni piątek zagrał gitarzysta Jarek Śmietana z gościnnym udziałem bluesowego wokalisty Billa Neala. Barw polskiej muzyki broniła mieszkająca w Warszawie od kilkunastu lat rosyjska pianistka Lena Ledoff. Jej program „Komeda Chopin Komeda" w intrygujący sposób połączył tematy naszych dwóch wielkich kompozytorów. Zadziwiające, jak niepostrzeżenie przechodziła ze świata jazzu do klasyki i z powrotem.

W ostatnich latach festiwal Jazz Jamboree obniżył poziom i zubożył ofertę. Potrzeba mu nie tylko zamożnych patronów, ale i idei, która przyciągnęłaby słuchaczy nie mniej skutecznie niż sławne nazwiska. Te pozostaną magnesem, ale na nowo trzeba budować zaufanie także z pomocą nowych artystów. Na nich trzeba postawić, bo kogo będziemy słuchać za dwadzieścia lat?

Koncerty były rozproszone w czasie i przestrzeni, podobnie planuje swe imprezy większość polskich festiwali. Tylko starsi bywalcy pamiętają czasy świetności najważniejszego polskiego festiwalu jazzowego, kiedy przez pięć dni w Sali Kongresowej występowały sławy, na które czekało się cały rok. Według tamtych kryteriów, program tegorocznego Jazz Jamboree można by zmieścić w jeden wieczór.

Ale i tak organizatorom — Fundacji Jazz Jamboree należą się słowa uznania. Miesiąc wcześniej program nie był jeszcze pewny. W ostatniej chwili udało się uzyskać dofinansowanie z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach Prezydencji Polski w UE.

Pozostało 85% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"