Czeszka artystka nie jest śpiewaczką, która wszystko zamienia w złoto. Natura obdarzyła ją ładnym, naturalnie brzmiącym głosem, ale jednak jej Carmen sprzed dwóch lat była totalną porażką. Magdalena Kožená ma status światowej gwiazdy, więc koncern EMI postanowił nagrać z nią tę operę Bizeta, a dziś stara się o tym wydawnictwie nie pamiętać.
Ona sprawdza się najlepiej w tym, co pozornie proste. W utworach, w których inne artystki zachowują dostojny, emocjonalny chłód, odkrywa tysiące odcieni. Udowodnił to jej środowy występ w Warszawie. To był właściwie wieczór monotematyczny. Magdalena Kožená przygotowała wyłącznie utwory sprzed 400 lat Claudio Monteverdiego, kompozytora, który wciąż fascynuje, ale nie ułatwia zadania śpiewakom. Nie daje im materiału do wokalnych popisów, w odwiecznej dyskusji o tym, co ważniejsze: muzyka czy słowo, opowiada się za supremacją tego drugiego.
Zdaniem Monteverdiego muzyka ma służyć słowu.
A jednak potrafi wyrazić też najprawdziwszy dramat, co udowodniła Magdalena Kožená dwoma ariami cesarzowej Ottavii z opery Monteverdiego „Koronacja Poppei". Pierwsza („Disprezzata regina") przepełniona jest bólem, gdyż Ottavia dowiaduje się, że mąż ją zdradza. Druga („Addio Roma") to rozstanie z Rzymem, gdy Neron skazał ją na wygnanie. W obu hieratyczną muzykę wypełniła prawdziwymi, głęboko ludzkimi treściami.
Artystyczny kunszt pokazała zwłaszcza w innym utworze tego kompozytora: „Il combatimento di Tancredi e Clorinda". To ozdobiony muzyką fragment poematu „Jerozolima wyzwolona" Tassa, opisujący walkę rycerza krzyżowców Rinalda ze swą ukochaną Clorindą, która należy do wrogich mu Saracenów. Kto dziś czyta taką literaturę i wie, o co w niej chodzi? A jednak wystarczyło wsłuchać się w interpretację czeskiej gwiazdy, by to zrozumieć. Magdalena Kožená była zarówno narratorem, jak i uczestnikami owego dramatycznego pojedynku.