Paweł Wawrzecki opowiada o swojej pasji do aktorstwa

Z Pawłem Wawrzeckim rozmawia Jacek Cieślak

Publikacja: 16.12.2010 14:12

Paweł Wawrzecki opowiada o swojej pasji do aktorstwa

Foto: ROL

[b]Rz: W „Misiu” występuje wokalista Cwynkar. Śpiewa „Hej młody Junaku, smutek zwalcz i strach”. Wypowiada też kwestię: „Ja wam zawsze wszystko wyśpiewam!” Nie wszyscy wiedzą, że to pan.[/b]

Kiedyś tak było. Teraz przychodzi do mnie wielu ludzi i mówi, że mnie rozpoznali, chociaż występuję w peruce.

[b]Sparodiował pan gwiazdę festiwalu kołobrzeskiego Daniela.[/b]

Mniejsza o nazwiska. Ale entuzjazm i garnitury prezentowaliśmy podobne. Scenę kręciliśmy w Teatrze Buffo, gdzie śpiewałem do pustej widowni. Publiczność z „kołobrzeską falą” dograno później. Na premierze czuło się, że Bareja miał dobre ucho i oko. Byliśmy wyczuleni na realia tamtego czasu – łyżkę na łańcuchu itd. W moim macierzystym kabarecie Kur operowaliśmy podobnymi środkami. Prawie cały zespół Kura zagrał w „Misiu”.

[wyimek][link=http://www.rp.pl/temat/355194_Zblizenie.html]Czytaj więcej - Zbliżenie[/link][/wyimek]

[b]Jak powstał wasz kabaret?[/b]

Przy okazji grania w szmacianą piłeczkę w warszawskiej PWST. Kabaret założył Andrzej Strzelecki, z którym robiliśmy dyplom u profesora Andrzeja Łapickiego. Edward Dziewoński zamknął wtedy „Dudka” w kawiarni Nowy Świat i przekazał Kurowi salę, bo Teatr STS, gdzie wcześniej występowaliśmy, szedł do remontu, co było, rzecz jasna, pretekstem do zamknięcia tamtej niepokornej instytucji. Graliśmy m. in. „Mozambickie czworaczki” z frazą: „My wam węgiel, wy nam banana”. Działaliśmy do czasu, gdy ważniejsze stało się to, co na ulicy. Za „Solidarności” język aluzji przestał być atrakcyjny. Mówiło się wprost.

[b]W kinie debiutował pan w „Mazepie” Gustawa Holoubka, który nie był zadowolony z filmu. Ale na planie spotkał pan doborowych aktorów.[/b]

Wszyscy byli fantastycznie przygotowani. Gustaw Holoubek mówił, że nie ma co powtarzać. Imponował delikatnością. Żartował. Nie grałem wielkiej roli, ale poznałem Mieczysława Voita i Zbigniewa Zapasiewicza. Przekazali mi swoją aktorską pasję. Zapasiewicz mówił: „Niewiele miałem wakacji, a tęsknię za teatrem. Już bym coś zagrał!”.

[b]Wystąpił pan też w „Spirali” Zanussiego. Jak wspomina pan kino moralnego niepokoju?[/b]

Miałem już zaplanowane spektakle w Teatrze Współczesnym. Dlatego zaraz po przedstawieniu wsiadałem w taksówkę, do Zakopanego dojeżdżałem o czwartej nad ranem. Kładłem się spać na godzinę. Potem zabierali nas do Morskiego Oka, skąd przez dwie godziny wchodziliśmy na szczyt Ciemniaka. Robiliśmy krótkie ujęcie, zbiegałem na dół i musiałem wracać do Warszawy, do teatru. Grałem spektakl, wsiadałem w taksówkę i tak dalej. Trzeciego dnia nie byłem pewny, czy to moje wspinanie ma sens. Najbardziej rozczarowało mnie to, że straszliwie się mozoliliśmy, żeby wejść na szczyt, a gór w filmie nie widać. Tylko chmury i mgłę. Ze „Spirali” zapamiętałem Jana Świderskiego, mojego profesora ze szkoły teatralnej, który nie lubił filmu. Był aktorem z dawnej epoki.

[b]Jak pan trafił do Teatru Współczesnego?[/b]

Dzięki Aleksandrowi Bardiniemu. Najpierw miałem zastępstwa, m.in. w „Janie Gabrielu Borkmanie”. Potem Maciej Prus zaczął próby „Wiśniowego sadu” z Haliną Mikołajską w roli głównej, która wówczas zaczęła działać w KOR. Były naciski władz, żeby nie grać spektaklu. W końcu zszedł z afisza. Później wziąłem udział w „Grze” Brydaka z ostatnią rolą Kazimierza Rudzkiego. To niesamowite doświadczenie. Rudzki cierpiał straszliwie z powodu nowotworu, zwijał się z bólu, ale robił wszystko, by żona nie wiedziała o jego i śmiertelnej chorobie. Specjalnie dla profesora graliśmy dwa spektakle dziennie, bo będąc na scenie, zapominał o bólu, skupiał się na roli. Grał wyśmienicie.

[b]Dlaczego odszedł pan ze Współczesnego?[/b]

Byłem niespokojny. Chciałem grać więcej, niż mi dawano. Kiedy Dudek Dziewoński zaproponował mi angaż w Kwadracie – zgodziłem się. Specjalnie z myślą o Kwadracie tłumaczono współczesne sztuki z Broadwayu i West Endu. Potem wystawialiśmy jednoaktówki Mrożka, komedie Erdmana. Grałem ze świetnymi aktorami – m.in. z Danutą Szaflarską, Ireną Kwiatkowską, Stanisławą Celińską, Janem Kobuszewskim, Januszem Gajosem, Wiktorem Zborowskim, Jurkiem Turkiem, Wojciechem Pokorą, Jerzym Bończakiem i wieloma innymi. Reżyserowali Edward Dziewoński, Andrzej Zaorski i Marcin Sławiński. Dużo się od nich nauczyłem.

[b]Stał się pan aktorem komediowym.[/b]

O tym, że powinienem się zwrócić w tym kierunku, przekonywał mnie w szkole Andrzej Łapicki, gdy w „Fircyku z zalotach” zagrałem Arysta. Zauważył, że odkryłem nowe komediowe barwy tej postaci. Powiedział: „Pawełek, powinieneś zacząć od tego, co robisz najlepiej – od komedii. Zrób to, a potem poszerzaj swoje pole działania”. Nie zabiegałem o to, żeby grać w komedii. Życie tak wybrało. Ale dobrze odnalazłem się w „Pamiętniku pani Hanki”. Młody aktor chce pokazać wszystko – od śmiechu aż po płacz. Tymczasem komedie uczą dyscypliny. Pracowałem sporo na scenie, bo trwał bojkot telewizji. Musiałem też utrzymać rodzinę, a urodziła mi się córka z dużymi komplikacjami zdrowotnymi. To było kolejne wyzwanie. W teatrze łapałem oddech. Kwadrat dawał i wciąż daje mi radość. Nie mamy żadnej reklamy, ale bilety na cały miesiąc sprzedają się w trzy godziny. Wszędzie, gdzie jedziemy mamy nadkomplety. Niestety, straciliśmy siedzibę w centrum Warszawy. Od nowego roku mamy grać w dawnym kinie Grunwald. Jestem przeciwny takim przeprowadzkom. Przyzwyczajenia widzów trzeba szanować. Nie wiem, dlaczego władze miasta sprzedały budynek z salą teatralną za 7 mln zł.

[b]Jak ważni w pana biografii byli „Graczykowie”?[/b]

Grałem w wielu serialach telewizyjnych. Najpierw w „Matkach, żonach i kochankach”. Potem Janusz Zaorski zaprosił mnie do „Złotopolskich”. Miało powstać 100 odcinków, a skończyłem grać po 13 latach. Jednocześnie zgodziłem się na propozycję Krzysztofa Jaroszyńskiego, czyli „Graczyków”. Ale tytułową rodzinę zdominowali Bułkowscy.

[b]Nie bez pana udziału.[/b]

Tak powstał serial „Buła i spóła”. Jeszcze tego nie skończyliśmy, a już pracowaliśmy w „Szpitalu na perypetiach”, którego kontynuacją jest „Daleko od noszy”. Jednocześnie grałem w Kwadracie i Kabarecie Olgi Lipińskiej.

[b]Jak pan zerwał ze Złotopolskimi?[/b]

Nie zerwałem! Ale mam żonę, która mieszka w Ameryce. Często wyjeżdżałem. W tym czasie zmarli Henryk Machalica, Leon Niemczyk, Jerzy Turek, Eugeniusz Priwiezencew, a także Marian Terlecki, producent. Myślę, że to był fajny serial. Nie graliśmy w skali „jeden do jednego”, tak jak w innych serialach, w „Klanie”. Nigdy mnie nie skrytykowano, nikt nigdy mi nie powiedział, że słabo gramy. W „Daleko od noszy” jest podobnie.

To nie jest zwykły odcinkowiec, tylko film z delikatnym „odlotem”. Każda rola, jaką grałem w teatrze, w kabarecie, w serialach telewizyjnych, wzbogaciła moje aktorskie doświadczenie. Może zabrzmi to nieskromnie, ale odnajduję się dzisiaj w każdym repertuarze.

[b]W czechowowskiej „Mewie”, wystawionej przez Agnieszkę Glińską w Teatrze Narodowym, również gra pan lekarza.[/b]

Dr Jewgienij Dorn to właściwie sam Dr Czechow! Rola ciekawa, nie pierwszoplanowa, ale spinająca inne postaci dramatu. Dr Dorn – powiernik tajemnic, sam stanowi wielką tajemnicę. Po raz pierwszy pracowałem z Agnieszką Glińską. To niezwykle ciekawa osoba, wspaniały talent. Ma intuicję, smak, imponuje spokojem. Rozpoczynając pracę z aktorami, ma dokładnie dopracowaną koncepcję spektaklu. Jednocześnie pozwala aktorom dojrzeć w indywidualny sposób do swojej wizji, by stała się wspólna. W Narodowym gram z grupą wybornych aktorów. Po raz drugi razem z Joasią Szczepkowską, koleżanką ze szkoły teatralnej. Razem ją kończyliśmy, razem poszliśmy do Współczesnego. Naszą pierwszą dużą premierą był „Wiśniowy sad”. Po wielu życiowych i aktorskich doświadczeniach znowu spotkaliśmy się u Czechowa i jest w nas ciągle taka sama podnieta teatrem. Życie zatoczyło zaczarowany krąg.

[ramka]W tym roku skończył 60 lat. Od wielu sezonów związany jest ze stołecznym Teatrem Kwadrat, gdzie zagrał m.in. w „Pamiętniku pani Hanki”, „Dwóch panach B”, „Farsie na trzy sypialnie”, „Mayday”. Ostatnio występuje w spektaklach „Mój przyjaciel Harvey” oraz „Co ja panu zrobiłem, Pignon”, a także gościnnie w „Mewie” w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Narodowym. Siła vis comiki Pawła Wawrzeckiego jest tak wielka, że gdy wyemitowano serial „Graczykowie” z jego rolą Buły, czyli Bułkowskiego – zdominował cykl i kiedy powrócił na ekran, to już pod tytułem „Graczykowie, czyli Buła i spóła”. Obecnie święci triumfy w drugiej części „Daleko od noszy” jako dr Roman Kidlera. Przygodę z serialami rozpoczął w „Matkach, żonach i kochankach” Juliusza Machulskiego. Jego debiutem filmowym był „Mazepa” Gustawa Holoubka, zagrał też w „Spirali” Krzysztofa Zanussiego, „Kobiecie w kapeluszu” Stanisława Różewicza, a także w „Misiu”. [/ramka]

Daleko od noszy | 13.00, 24.00 | Polsat 2 | PIĄTEK

Złotopolscy | 16.30 | TVP Polonia | PIĄTEK | 14.35 | TVP 2 | niedziela

Graczykowie | 19.00 | Polsat 2 | PIĄTEK

Synowie, czyli po moim trupie! | 21.30 | Polsat 2 | sobota

[b]Rz: W „Misiu” występuje wokalista Cwynkar. Śpiewa „Hej młody Junaku, smutek zwalcz i strach”. Wypowiada też kwestię: „Ja wam zawsze wszystko wyśpiewam!” Nie wszyscy wiedzą, że to pan.[/b]

Kiedyś tak było. Teraz przychodzi do mnie wielu ludzi i mówi, że mnie rozpoznali, chociaż występuję w peruce.

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"