Rz: Lubi pani zmiany? W marcu śpiewała pani arcytrudną partię Armidy w operze Rossiniego w nowojorskiej Metropolitan i zaraz potem wystąpiła w „Capricciu" Straussa. Pani głos to wytrzymuje?
Renée Fleming:
– Śpiewam tylko to, co dla niego wygodne, a mnie sprawia przyjemność. Potrzebuję oczywiście czasu, by odpocząć, ale tydzień wystarczy i mogę już przejść od przedstawienia do recitalu lub ze świata Rossiniego do Straussa. Tak naprawdę jedyna różnica między nimi polega na tym, że Rossini wymagał koloratury, poza tym obaj w podobny sposób traktują głos śpiewaka. Oczywiście każdy z nich ma własny styl, ale to już odrębne zagadnienie, niewiążące się wprost z samą techniką wokalną.
Śpiewa pani w bardzo wielu językach. Sprawia to pani trudność?
Jako Amerykanka jestem skazana na śpiewanie w innym języku niż ten, którym posługuję się na co dzień. Lubię to, nie chcę, żeby bariera językowa ograniczała mnie w tym, co robię.