Zawsze muszę pamiętać, co głos lubi najbardziej

Renée Fleming opowiada, jak śpiewa się w dziesięciu językach, co łączy operę i jazz i gdzie poznała Kristjana Järvi

Aktualizacja: 07.05.2011 11:14 Publikacja: 05.05.2011 18:18

Koncert Renée Fleming w Operze Narodowej 17 maja 2011 r. w Teatrze Wielkim — Operze Narodowej (fot.

Koncert Renée Fleming w Operze Narodowej 17 maja 2011 r. w Teatrze Wielkim — Operze Narodowej (fot. Andrew Eccles)

Foto: decca

Rz: Lubi pani zmiany? W marcu śpiewała pani arcytrudną partię Armidy w operze Rossiniego w nowojorskiej Metropolitan i zaraz potem wystąpiła w „Capricciu" Straussa. Pani głos to wytrzymuje?

Renée Fleming:

– Śpiewam tylko to, co dla niego wygodne, a mnie sprawia przyjemność. Potrzebuję oczywiście czasu, by odpocząć, ale tydzień wystarczy i mogę już przejść od przedstawienia do recitalu lub ze świata Rossiniego do Straussa. Tak naprawdę jedyna różnica między nimi polega na tym, że Rossini wymagał koloratury, poza tym obaj w podobny sposób traktują głos śpiewaka. Oczywiście każdy z nich ma własny styl, ale to już odrębne zagadnienie, niewiążące się wprost z samą techniką wokalną.

Śpiewa pani w bardzo wielu językach. Sprawia to pani trudność?

Jako Amerykanka jestem skazana na śpiewanie w innym języku niż ten, którym posługuję się na co dzień. Lubię to, nie chcę, żeby bariera językowa ograniczała mnie w tym, co robię.

W każdym potrafi pani także się porozumieć?

Oczywiście, że nie, śpiewam w dziesięciu językach. Poza sceną swobodnie posługuję się niemieckim i francuskim, mówię także, ale gorzej, po włosku.

A który jest najtrudniejszy?

Najwięcej pułapek kryje wymowa portugalskiego. Trudny jest też rosyjski, natomiast najbardziej lubię śpiewać po francusku, ten język jest dla mojego głosu najwygodniejszy, znacznie bardziej niż włoski, za którym – muszę się przyznać – nie przepadam.

Miała pani jakikolwiek kontakt z muzyką polską, na przykład z pieśniami Chopina?

Na razie nie, sądzi pan, że mogłabym nauczyć się je śpiewać?

Polski uchodzi za najtrudniejszy z języków słowiańskich.

No właśnie, też słyszałam taką opinię.

Są jeszcze słynne bohaterki operowe, w które chciałaby się pani wcielić? Podobno wiele osób namawia panią na występ w „Madame Butterfly".

Już moja profesorka Beverley Johnson powtarzała, że na pewno zaśpiewam tę rolę, bo będzie idealna dla mojego głosu, ale ciągle się waham , czy nie jest jednak dla niego zbyt ciężka. A inne nowe role na pewno będą. Niedawno z Christianem Thielemannem skończyłam pracę nad „Wesołą wdówką", którą bardzo polubiłam. Nigdy nie chciałam być specjalistką od jednego kompozytora, a były takie próby zaszufladkowania mnie. Najpierw traktowano mnie jako śpiewaczkę mozartowską, potem przypisywano mnie wyłącznie do Richarda Straussa, a ja się przed tym broniłam. Tym niemniej zawsze muszę pamiętać, co głos lubi najbardziej.

On nadal się rozwija?

Po prostu trzeba wiedzieć, co w danym momencie powinniśmy robić. Bronię się przed pokusami przyjmowania ról bardziej dramatycznych. Myślę, że częściej powinnam teraz występować z recitalami pieśni, gdyż głos dojrzał właśnie do nich. Bardzo zresztą lubię zarówno operę, jak i lirykę wokalną, zatem taka róźnorodność sprawia mi tylko przyjemność.

A lubi pani odkrywać opery, takie jak „Thais" Masseneta, która dzięki pani pojawiła się na scenie Metropolitan Opera czy „La boheme" Leoncavalla, z której wykonuje pani kilka arii?

To bardzo indywidualna sprawa. Owszem, dużą frajdę sprawiła mi praca nad płytą z ariami z zapomnianych oper włoskich z okresu weryzmu we Włoszech, ale na pewno nie każdy z tych utworów, powróciwszy dziś na scenę, rzeczywiście odniósłby sukces. Z „Thais" to się udało, ale ja mam do niej szczególny stosunek, bo jest tam rola wprost dla mnie wymarzona.

Gdyby miała pani wybrać tylko jednego kompozytora, to zdecydowałaby się pani na...?

Na Richarda Straussa, z pewnością. On jednak jest dla mnie najważniejszy.

Kilka lat temu nagrała pani również album jazzowy. Śpiewa pani od czasu do czasu stare, dobre standardy?

Bardzo lubię jazz. Być może kiedyś wrócę do niego na koncertach. To zresztą nie jest całkowicie odmienny świat. Improwizacja, śpiewanie scatem bardzo rozwijają swobodę, naturalność, a to z kolei okazuje się pomocne w operze. Pamiętam, że gdy nagrywałam „Alcinę" Händla, dyrygent William Christie powiedział: „Śpiewaj to jak jazz", bo zależało mu na wokalnej świeżości, spontaniczności, giętkości.

Często współpracuje pani z Kristjanem Järvi, który poprowadzi pani warszawski koncert?

Mieliśmy tylko jeden wspólny występ, w Wiedniu. Okazał się wspaniałym muzykiem, z którym doskonale się rozumiałam, dlatego chętnie znów z nim się spotkam. No cóż, pochodzi ze znakomitej rodziny muzycznej. Równie doskonale wspominam koncert z jego bratem Paavo Järvim i z Chicago Symphony Orchestra.

Wielbiciele, krytycy mówią o pani: La Diva. Czuje się pani nią również w życiu prywatnym?

Nie zważam na to, co mówią o mnie, na co dzień jestem zupełnie normalna. Żyję tak jak inni.

Ale jest pani równie sławna jak gwiazdy pop.

Wolę pozostać tam, gdzie jestem, w świecie muzyki klasycznej. Cieszę się, że idąc ulicą, nie zwracam na siebie uwagi, mogę być osobą prywatną. Jestem szczęśliwa z tym, co mam.

rozmawiał Jacek Marczyński

Rz: Lubi pani zmiany? W marcu śpiewała pani arcytrudną partię Armidy w operze Rossiniego w nowojorskiej Metropolitan i zaraz potem wystąpiła w „Capricciu" Straussa. Pani głos to wytrzymuje?

Renée Fleming:

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Przemo Łukasik i Łukasz Zagała odebrali w Warszawie Nagrodę Honorowa SARP 2024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali