– „Lohengrin" pozwala obalić pewne mity i ułatwia zrozumienie, kim był Richard Wagner i jak następował jego rozwój – mówi „Rz" dyrygent Stefan Soltesz, który przygotowuje premierę w Operze Narodowej. – Karierę zaczynał jako dyrygent w prowincjonalnych teatrach niemieckich i jego gust kształtowały tytuły, które tam wówczas grywano. Dlatego w „Lohengrinie" słychać wpływy opery włoskiej, a zwłaszcza Belliniego, którego Wagner podziwiał. Ale był już twórcą na tyle dojrzałym, że wypracował własny styl.
Nad swym utworem Wagner pracował w drugiej połowie lat 40. Do prapremiery szykowanej w Dreźnie nie doszło, bo w 1848 r. Europę ogarnęła Wiosna Ludów. Kompozytor zaangażował się w działania rewolucyjne i po upadku buntu musiał uciekać z terenu całych Niemiec ścigany policyjnym listem gończym. Do tamtych wydarzeń odwołuje się reżyser, Brytyjczyk Antony McDonald. – Chciałem umiejscowić akcję w latach 50. XX wieku – opowiada „Rz" McDonald. – Ale w Welsh National Opera w Cardiff, gdzie powstała ta inscenizacja, pracowałem z niemieckim dyrygentem i on był przeciwny temu pomysłowi. Uważał, że to zbyt zbliża ten dramat do czasów II wojny światowej i do obciążeń, jakimi obarczono twórczość Wagnera. Musiałem uznać ten punkt widzenia. Przeniosłem więc akcję w połowę XIX wieku, gdy Wagner komponował „Lohengrina", a więc w okres rewolucyjnych wrzeń, ale podobnych do nastrojów, jakie panowały też sto lat później.
Poszukiwanie prawdy
W oryginale zdarzenia rozgrywają się w średniowieczu. Lohengrin należy do rycerzy strzegących świętego Graala – kielicha, z którego Chrystus pił podczas Ostatniej Wieczerzy. Zostaje wysłany do Brabancji, by bronić księżniczki Elsy przed fałszywymi oskarżeniami o zamordowanie młodszego brata.
– Odwołuję się do atmosfery filmów Andrieja Tarkowskiego, który pokazywał ludzi przepełnionych mistyczną religijnością, a przy tym bardzo konkretnych w swej realności – mówi Antony Mc Donald. – Lohengrin jest dla mnie człowiekiem poszukującym swojej prawdy.
– Ma czarodziejską moc, dopóki nie wyjawi swego imienia – dodaje asystentka reżysera Helen Cooper. – Zdecyduje wyznać, kim jest, ponieważ pokochał Elsę. To w dużej mierze opera autobiograficzna. Wagner był przekonany, że miłość wymaga poświęceń i ofiar, a mimo to nie może być spełniona. Uważał ponadto, że jego dzieło skazane jest na porażkę, więc „Lohengrina" przepełnia świadomość klęski.
– Postaci są tu wielowymiarowe, jak u Ibsena – uważa brytyjski tenor Peter Wedd, odtwórca roli tytułowej w warszawskim przedstawieniu. – Lohengrin odkrywa istotę człowieczeństwa, fascynujące jest pokazanie jego duchowej i ludzkiej strony, skomplikowanych relacji z kobietami. I dla mnie to w wielu miejscach partia bardzo liryczna.